piątek, 27 września 2013

10. ''Uważaj na siebie''

Między nami zapanowała cisza i wcale nie była ona niezręczna. Nie miałem ochoty już bardziej wdawać się z nim w żadną dyskusję.
- Clair! - Jake zawołał głośno imię swojej niewolnicy przekręcając głowę w bok.
Po jakiego chuja ona znowu jest mu potrzebna?!

Nic.
Cisza.
Nie przychodziła.
Jake zaczął się niecierpliwić.
- Clair, rusz swoją dupę i przyjdź tu, zanim siłą cię tu przyciągnę! - Krzyknął jeszcze głośniej ostrzegawczym tonem.
Mój wzrok spoczął na przejściu łączącym kuchnię z korytarzem. Denerwowało mnie to, że tak agresywnie odnosił się do kobiety, która nie zrobiła nic złego. W pewnym momencie w wejścu stanęła jej mała postura. Wydawała się być jeszcze mniejsza, niż kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem. Była nieco chudsza, niż kilka dni temu. Nie wiem, jak to możliwe, że można tak schudnąć w tak krótkim czasie. Na jej ciele widniało wiele ran i siniaków. Na dolnej wardze spostrzegłem czerwone rozcięcie. Zdążyła założyć na siebie luźne spodenki i równie luźną bluzkę. W jej oczach kołysały się łzy zarówno bólu, jak i strachu. Wzrok miała nieobecny i niezależny, jakby nie przejmowała się już tym, co Robert, Sam i Jake mogą jeszcze z nią zrobić. W jej oczach widziałem gasnącą nadzieję. Jej wiara zaczęła zanikać. Ten widok sprawił palące ukłucie w moim sercu.
To bolało. Bolało, jak cholera.
- Podejdź bliżej - powiedział Jake ostrzegawczym tonem.
Miał daleko gdzieś jej uczucia. Czułem, że zaraz wstanę i mu rozpierdolę mordę, jeśli nie przestanie. Z trudem się powstrzymywałem. Clair zaczęła iść w jego stronę kuśtykając. Co oni jej do cholery zrobili?!
Stanęła przy nim i spuściła wzrok pod nogi.
- Dzisiaj jedziesz ze mną na wyścigi. Jeśli znowu będziesz nieposłuszna zamorduję cię tam, na miejscu - powiedział Jake beztroskim tonem patrząc na jej reakcję. - Posprzątaj tu.
Już wcześniej wiedziałem, że Jake ma ją dzisiaj zabrać na wyścig. Bardziej jednak denerwowało mnie to, że ją straszy. Byłem pewien, że jej nie zabije, przynajmniej nie teraz.
Clair bez słowa zaczęła zbierać naczynia, na których niedawno widniało śniadanie Jake'a.

[Clair]

Usłyszałam czyjeś kroki, kiedy stałam odwrócona przodem do zlewu, a ich odgłos zaczął cichnąć z każdym z nich. Ktoś wyszedł z kuchni. Pragnęłam, aby to był Jake. Harry wydawał się być inny, lecz nie wiedziałam, czy tak było na prawdę. Może tylko na pozór wyglądał tak tajemniczo i ewidentnie obojętnie, a w środku drzemał prawdziwy zabójca i zbrodniarz? Harry był skomplikowany. Jak nikt inny. Jego skryta natura sprawiała, że chciałam wiedzieć o nim jak najwięcej. Dlaczego na tych wyścigach był w porządku, wesoły, można powiedzieć, że szczęśliwy a teraz nie wzrusza go nic? Słyszałam ich rozmowę przez drzwi. Harry chce wyjechać. Czemu? Naraził się komuś? Ma jakąś ważną sprawę do załatwienia w Nowym Jorku? Wydawał się być taki obojętny. Tylko raz widziałam, jak się uśmiecha. Na wyścigu. A teraz wyglądał tak, jakby nosił maskę, która zasłaniała wszystkie jego uczucia chowane pod nią.
Bał się czegoś?
Był zły?
Smutny?
Samotny?
Miałam już dość tych pytań. To dochodzenie nie wróżyło żadnych rezulatów. Wątpię, że kiedyś uzyskam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Nic o nim nie wiedziałam i najwyraźniej tak powinno już zostać na zawsze. Tak, jak powinno być.
Niemalże podskoczyłam w miejscu, kiedy zobaczyłam przy mnie czyjąś postać. Zignorowałam lejącą się bez powodu wodę, która spływała po ściankach zlewu. Powoli odwróciłam głowę modląc się, aby to nie był Jake. Odetchnęłam z ulgą widząc Harry'ego. Zlustrowałam go wzrokiem, nie mogłam odwrócić od niego swojego spojrzenia po mimo starań. Górował nade mną. Był wyższy ode mnie conajmniej o głowę. Jak na chłopaka był przeciętnych rozmiarów, może nieco wyższy. To ja byłam niezwykle niska.
Miał na sobie jeansowe, nieco otarte rurki i koszulę w kratkę. Włosy układały się do tyłu prostując niektóre loki, jednak wydawało mi się, że nawet w potarganej fryzurze wyglądałby jak Bóg. Spod podwiniętych rękawów koszuli rozciągały się czarne tatuaże, które dodawały Harry'emu odrobinę mrocznego wizerunku. Nasze spojrzenia się spotkały. Zielone oczy oprawione były wachlarzami czarnych i gęstych rzęs. Przyglądały mi się uważnie, jednak nie wyrażały żadnych uczuć.
Wydawało mi się, że nasz pełen napięcia kontakt wzrokowy trwał o wiele krócej, niż realnie. Stanowczo za krótko, abym mogła zatrzymać w pamięci każdy szczegół jego zielonych tęczówek i zapamiętać, że już nigdy nie spotkam piękniejszych oczu.
Natychmiast z pięknego nieba wróciłam na ziemię, kiedy Harry przeniósł wzrok na kran. Spojżałam w tę samą stronę. Harry wyciągnął rękę w jego stronę i zakręcił wodę.
Zaraz, zaraz... To ona cały czas się tak lała? Och, Harry. Źle na mnie wpływasz.
Moje policzki pokrył szkarłatny rumieniec. Nie powinnam się tak na niego wgapiać. Oddech mi przyspieszył na myśl o karze.
- Mogę wrócić do pokoju? - Zapytałam cicho, ale nie słysząc odpowiedzi Harry'ego uznałam, że nie miał nic przeciwko.
Ledwo postawiłam krok, kiedy poczułam czyjąś dłoń oplatającą mój nadgarstek.
- Poczekaj.
Oj, będzie kara.
Niepewnie odwróciłam się w jego stronę w głębi duszy jednak ciesząc się, że mam pretekst do ponownego spojżenia w oszałamiającą zieleń jego oczu. W między czasie ciało aż drżało ze strachu, co nie uszło uwadze Harry'ego, gdyż zaraz potem zabrał swoją dłoń z mojego nadgarsta.
- Clair, proszę cię. Bądź posłuszna Jake'owi na dzisiejszym wyścigu. Nie próbuj się stawiać, bo będzie jeszcze gorzej - powiedział jedynym w swoim rodzaju tym ochrypłym i niskim głosem.
- Dlaczego?
Zmarszczyłam brwi nie wiedząc, dlaczego mam się posłuchać Harry'ego. Tak, owszem, miałam zamiar się stawiać. Nie mogłam pozwolić, aby ktoś całkowicie przywłaszczył sobie moje ciało i bezkarnie je sobie wykorzystywał. Nie chciałam, aby ktoś miał nade mną pełną kontrolę.
- Po prostu się go słuchaj i pamiętaj, że w każdej chwili może cię zabić - powiedział, a wyraz jego twarzy nieco się zmienił.
W jego oczach zamajaczyło zdenerwowanie i... Troska? Martwił się o mnie? Było mu żal? To wszystko zaczynało mnie doprowadzać do szału. Skoro jest mu żal, to dlaczego mi nie pomoże? Dlaczego on mi do cholery nie pomoże?!
Westchnęłam ze smutkiem i nie chcąc powiedzieć żadnego głupstwa (i narazić się tym samym na karę) zaczęłam odchodzić kierując się w stronę mojego pokoju.
- Clair... - Ostatni raz usłyszałam jego dziwnie spokojny głos.
Odwróciłam się i tym razem bardziej niechętnie na niego spojżałam czując, że jeszcze trochę, a wybuchnę przy nim płaczem. Zatroskany wyraz twarzy sprawił, że moje oczy pokryły się łzami. Wtedy, jak nigdy potrzebowałam pomocy. Właśnie jego pomocy.
- Uważaj na siebie - powiedział cicho ledwo poruszając wargami.
Jego spojżenie nie opuszczało mojej twarzy. Pokiwałam głową i nie do końca nad tym panując pozwoliłam, aby kilka łez spłynęło w dół twarzy. Nic nie mówiąc udałam się do swojego pokoju cicho łkając.

* * *

Moje nadgarstki trwale zostały przyciśnięte do łóżka. Jeszcze nigdy nie krzyczałam tak głośno i nie byłam tak przerażona. Postać Jake'a górowała nade mną, nadgarsti dociskał mi Robert.
- Ucisz się, mała suczko. Zaraz będzie po wszystkim - wymamrotał Jake uśmiechając się złośliwie.
Następnie zapanowała cisza.
Później mój głośny krzyk przepełniony cierpieniem.
Oczy piekły mnie od łez.
Przeszywający ból rozdzierający od wewnątrz moje podbrzusze.
Nie miałam na nic siły, ból z każdym ruchem narastał. Wiedziałam, że prędzej, czy później znajdę się w takiej sytuacji, jednak wtedy nie wiedziałam, że ten ból może być aż tak potworny. Nie mogłam zdrowo myśleć, coś wpływało na to, że od tej pory będę się bała czyjegoś dotyku. Nie zaufam już nikomu.
Po chwili ból ustąpił i usłyszałam głośny krzyk Jake'a. Moje nadgarstki zostały uwolnione. Skuliłam moje nagie ciało, które po chwili znalazło się w czyiś objęciach. Bałam się otworzyć oczu. Bałam się wszystkiego.
- Shhh... Clair, ja cię nie skrzywdzę... Nigdy nie chciałem tego zrobić... - Powiedział tak dobrze znany mi głos.
Mój oddech zaczął się uspokajać słysząc, że to Harry.
- Przepraszam. Przepraszam...
Delikatnie musnął ustami moje czoło. Położył mnie na swoich kolanach i przysunął jeszcze bliżej całkowicie nie zwracając uwagi na to, że byłam naga. Łkałam cicho chcąc, aby ten koszmar się już skończył.

[Harry]

- To w końcu jedziesz na ten wyścig, czy nie? - Jake zaczął tracić cierpliwość.
W tym momencie zapinał swoją skórzaną kórtkę rzucając mi krótkie spojżenia. Westchnąłem cicho i w końcu dałem mu zdecydowaną odpowiedź.
- Jadę.
- Świetnie. Weźmiesz Clair - powiedział w pełni usatysfakcjonowany rzucając w moją stronę klucze od swojego domu. Złapałem je i zacząłem obracać w palcach.
- Po co mi one? - Zapytałem patrząc na niego zdziwiony.
- Po wyścigu jadę do Eda. Mógłbyś ją odwieźć?
Nie czekając na moją odpowiedź wyszedł z mieszkania. Wspominałem już kiedyś, że to popierdolony chuj?
Westchnąłem w duchu i udałem się w kierunku pokoju Clair. Uchyliłem drzwi wsuwając głowę do pomieszczenia i - tak, jak się domyślałem - spała. Jej ciało znów drżało. Mocno zaciskała oczy i cicho coś mruczała.
Nie wiedziałem, że mówi przez sen.
Powoli wsunąłem się do środka. W pomieszczeniu panował mrok spowodowany małymi oknami i późną godziną. Starając się narobić jak najmniej hałasu podszedłem do jej łóżka i przykucnąłem przy nim. Moja twarz była na wprost twarzy Clair. Ciągle mówiła niewyraźne słowa i mimo, że nie miały żadnego sensu wsłuchiwałem się w nie.
Moje oczy otworzyły się szeroko, kiedy pomiędzy jej pomrukiwania wdarło się moje imię.

Boszz, ale on długi.
Przepraszam. Chciałam, aby było lepsze, spieprzyłam przez tą cholerną deprechę.
Ale nieważne. Jak wam się podoba szablon? Bo według mnie meega *.*
(Sorka za błędy, dodaję z tel :) )

piątek, 20 września 2013

9. ''Czy to normalne?''

Zaparkowałem swój samochód przed bramą Jake'a - tam, gdzie zwykle. Zanim wyszedłem z pojazdu spojżałem na zegarek. 10.35.
Od wczorajszego wieczoru nie mogłem myśleć o niczym innym, oprócz Clair. Po prostu się o nią bałem. Bałem się, że mogą jej wyżądzić większą krzywdę, na którą wcale sobie nie zasłużyła. Odczuwałem cholerne poczucie winy, że po prostu im jej nie zabrałem, ale istnieją też powody, dla których nie mogłem tego zrobić. Jednakże nadal nie wiem, co się ze mną dzieje, kiedy jestem w pobliżu jej drobnego ciałka. Nie wyczuwam pożądania, to na pewno nie jest to. Po prostu nie potrafię tego określić.
Przekraczając drzwi jego domu od razu usłyszałem głosy Sama i Jake'a dobiegające z kuchni. Nie ściągając butów ze stóp ruszyłem przed siebie prosto do kuchni. Ich zacięta dyskusja została przerwana, kiedy zobaczyli mnie u progu kuchni. Jake uśmiechnął się do mnie arogancko, czego ja w żadnym razie nie miałem zamiaru odwzajemnić. Ja go po prostu nienawidziłem, ale Jake był takim zapatrzonym w siebie kutafonem, że nie potrafił tego dostrzec. Kiedyś jednak było inaczej. Zanim poszedłem do więzienia można było powiedzieć, że byliśmy przyjaciółmi. Ale ten rok spędzony za kratkami pozwolił mi głębej przemyśleć wiele spraw. Po prostu się zmieniłem.
Jestem inny, niż kiedyś.
- Siema, Haz - powiedział Jake.
Odmruknąłem coś, co miało znaczyć ''cześć'', ale nie było zbyt słyszalne. Zająłem miejsce obok Sama, którego także nie darzyłem żadną sympatią.
- Jak było wczoraj? - Zapytałem opierając się łokciami o blat stołu ogólnie oczekując jak najwięcej informacji dotyczących Clair.
Nie obchodziło mnie, ilu kierowców zabili, czy też ile samochodów ukradli.
- Źle. Ta mała, popierdolona dziwka nie chciała się słuchać - odpowiedział wzruszając ramionami.
Moje dłonie momentalnie zacisnęły się w pięść, a paznokcie wbiły w skórę. Nie zasłużyła sobie na to, aby być nazywaną ''popierdoloną dziwką''. Żadna kobieta nie zasługuje, a szczególnie nie ona. Nie Clair. W ostatnim momencie ugryzłem się w język powstrzymując się od komentarza. Oddychałem głęboko chcąc się jakoś uspokoić. Wstałem od stołu podchodząc do blatu i wyjmując chleb z chlebaka. Ukroiłem dwie kromki, po czym posmarowałem je masłem i ułożyłem na talerzyku. Pewnie gdyby nie ja zagłodzili by ją.
- Śpi? - Zapytałem nie odwracając się w ich stronę. - Gówno mnie to obchodzi - wzruszył Jake niewyrazistym tonem. Chwyciłem talerzyk i wyszedłem z kuchni. Kierowałem się w stronę ''jej'' pokoju. Na chwilę jeszcze stanąłem przy drzwiach otwierając je powoli, aby w razie gdyby spała nie obudzić jej. Moje przypuszczenia potwierdziły się, gdy zauważyłem jej posturę skuloną na łóżku. Miała mocno zaciśnięte oczy. Miała na sobie jedynie czarną bieliznę. Prześcieradło zsunęło się z jej ciała, przez co aż całe dygotało z zimna. Na jej ciele widniało mnóstwo siniaków i nacięć. Wyglądała, jak jedno wielkie nieszczęście.
Wszedłem cicho do pokoju i podszedłem do jej łóżka. Ustawiłem przy nim na podłodze talerzyk i spojżałem na Clair. Jeszcze nigdy nie czułem się taki winny. Ale nie mogłem za wiele zrobić wiedząc, że obowiązują mnie pewne zasady. Jednak właśnie wtedy chciałem wziąć ją do siebie i mieć wyjebane na wszelkie konsekwencje. Chciałem, żeby przestała cierpieć, ale nie mogłem nic zrobić.
Prześcieradłem leżącym u jej stóp otuliłem jej ciało modląc się w duchu, aby przypadkiem się nie obudziła. Przez sen bardziej wtuliła się w nie, ale cały czas dygotała. Rad, nie rad musiałem wyjść, aby mnie nie zobaczyła. Powróciłem do kuchni na swoje wcześniejsze siedzenie. Sam gdzieś poszedł zostawiając mnie i Jake'a samego. Na stole spostrzegłem gazetę i bez pozwolenia wziąłem ją do ręki.
- Dzisiejsza? - Zapytałem, na co Jake odpowiedział mi skinięciem głowy. W oczy od razu rzucił mi się nagłówek: Nielegalne wyścigi w Detroid. Taaaa. Klasyka. Studiowałem artykuł, w którym - z resztą, jak co tydzień - pisali o zamordowanych przez napalonych motorzystów ludzi. Powoli uniosłem wzrok znad gazety, kiedy usłyszałem sztuczne chrząknięcie Jake'a. Chwilę na mnie patrzył, lecz zaraz potem wbił wzrok w drewniany blat stołu.
- Przedtem mówiłeś coś, że chcesz jechać do Nowego Jorku.
- Chcę wyjechać na stałe - odpowiedziałem bez namysłu.
- Dlaczego? - Zapytał zdziwiony.
Chuj cię to obchodzi.
- Nieważne - odpowiedziałem krótko. Prawda była taka, że wyjeżdżam z miasta ze względu na kilka powodów. Jednym z nich jest to, że kundle zaczynają węszyć. Coraz więcej ludzi zaczyna mnie rozpoznawać, co zwiększa szanse na to, że prędzej, czy później znowu skończę w pierdlu.
- Masz już ustaloną jakąś dokładną datę? - Zapytał robiąc obojętną minę, w stylu raczej-mnie-to-nie-obchodzi, ale w gruncie rzeczy wiedziałem, że się przejmuje.
Jeszcze zatęskni.
Pedał popierdolony.
- Nie, nie mam. Dlaczego cię to obchodzi?
Miałem dokładną datę. Zamierzałem wyjechać w połowie października, ale wtedy pojawiła się Clar i wszystkie plany szlag trafił.
Czuję się za nią odpowiedzialny i jestem pewny, że jeśliby ją zabili to właśnie ja czułbym się najbardziej winny z całej czwórki.
Czy to normalne?
Nie wiem, na co czekam. Jedna połowa mnie każe mi jak najszybciej z tąd spierdalać, zanim będzie za późno, ale jest coś we mnie, co nie pozwala mi tak po prostu tego wszystkiego zostawić. To coś zaczęło mną przeważać właśnie wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłem Clair i dowiedziałem się, że ma zostać ich trzecią z rzędu niewolnicą.
Najgorszy błąd, jaki popełnia to właśnie to, że próbuje się stawiać. Jest nieposłuszna, co grozi tylko zabiciem, lub większymi torturami. Czuję się tak, jakby cała odpowiedzialność za jej życie spadła na mnie i tylko ja mogłem zdecydować, czy będzie mogła dalej żyć.
- Nie obchodzi mnie to, z ciekawości pytam.
- Jeśli chodzi ci o moje samochody to ci ich nie oddam - odpowiedziałem domyślając się, o co mu chodzi.
Jeśli już zdecyduję się wyjechać to sprzedam wszystko. No prawie wszystko. Wyjadę i nie wrócę.
- A wy kiedy przestaniecie się w to bawić? - Zapytałem patrząc ciekawie na Jake'a.
Chłopak zmarszczył brwi i posłał mi pytające spojrzenie.
- O co ci chodzi?
Wywróciłem oczami i ponownie przeniosłem wzrok na gazetę.
- No nie wiem. Kradzieże? Zabójstwa? Narkotyki? Niewolnice? - Ostatnie zdanie wypowiedziałem z wyjątkową odrazą.
Szczerze byłem ciekawy, jak zareagowałaby policja, gdyby dowiedziała się, że pewne kutafony z Detroit przechowują w domu niewolnicę.
- Nie twój zasrany interes - odpowiedział wzruszając ramionami.
Między nami zapanowała cisza i wcale nie była ona niezręczna. Nie miałem ochoty już bardziej wdawać się z nim w żadną dyskusję.
- Clair! - Jake zawołał głośno imię swojej niewolnicy przekręcając głowę w bok.
Po jakiego chuja ona znowu jest mu potrzebna?!

Witam :)
Na początek chciałabym powiedzieć, że rozdziały będą dodawane żadziej z powodów, a raczej z powodu szkoły :/
Tsza sie óczyć XD
Nexta przewiduję na piątek/sobotę.
Dziękuję za wszystkie komentarze :*
Chciałam, aby w tym rozdziale było więcej scen Carry, no ale... Będą w następnym. Obiecuję ;)

BIG LOVE XX
Wasza Gigi

sobota, 14 września 2013

8. ''Jak niewolnica''

 DZIĘKUJĘ WAM WSZYSTKIM ZA PONAD TYSIĄC WYŚWIETLEŃ! PADAKA DOSŁOWNIE! XD

Żałowałam tego, że kiedy Harry opuścił mnie na trochę po prostu nie uciekłam. Żałowałam tego, jak cholera. Ale wtedy nie myślałam o tym, a moja świadomość jakby na złość nie dopuszczała do siebie tej myśli.
Wierciłam się w łóżku nie mogąc znaleźć odpowiedniego ułożenia, które pozwoliłoby mi pogrążyć się we śnie. Głównym powodem mojej bezsenności były głośne kobiece jęki, w które wmieszało się imię ''Jake''. Myślałam, że się porzygam, jak kobieta niemal krzyknęła. Nie obrzydzała mnie wizja samego seksu, bo przecież to naturalne. W ogóle bez sensu było to, że ktoś robił to dla czystej przyjemności. Coś w stylu 100% przyjemności 0% miłości. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego kobiety dają się wykorzystywać. To okropne. Skrzywiłam się, kiedy kobiecy głos na całe gardło wyjęczał przeciągłe ''Jaaaakeee". Odetchnęłam z ulgą sądząc, że już po wszystkim i dosyć tej czułości. Wygodniej się ułożyłam i już zasypiałam, kiedy cyrk zaczął się na nowo. Z sufitu dobiegały coraz głośniejsze jęki.
- Dobra, pierdolcie się. Nie macie nic lepszego do roboty tylko jęczeć przez całą noc. Macie zajebiste życie - powiedziałam cicho przez zaciśnięte zęby.
Do pełnej wściekłości brakowało tylko warczenia i piany kapiącej z pyska.
Byłam zaskoczona, kiedy ze snu wyrwały mnie ostre wymiany zdań pomiędzy kobietą, a mężczyzną.
- No dalej. Wyjeżdżaj z tąd - wyczułam głos Jake'a.
Był już ranek. Pewnie spałam zaledwie dwie godziny.
- Ale, Jake... Nie podobało ci się? Nie chcesz tego powtórzyć?
Ostatnie pytanie było bardziej wyciszone. Zaczynałam się denerwować, że jestem uwięziona w pokoju w miejscu, w którym najczęściej ktoś przechodzi.
- Kurwa, nie. Było miło, ale teraz możesz już iść.
- Ale...
- Chyba powiedziałem wyraźnie, zdziro?!
Po domu rozprzestrzeniły się głośne krzyki bólu kobiety. Nie wiedziałam, co mam robić. Nie mogłam jej pomóc poprzez zamknięte drzwi. Z drugiej strony, gdybym zaczęła wołać, żeby ją zostawił nic by nie dało. Ostateczne zakończenie krzyków odbyło się po zatrzaśnięciu drzwi frontowych. Zrobiło mi się niedobrze. I to nie przez głód, który utrzymywał się od wczorajszego popołudnia, ale od tego, że Jake skrzywdził kobietę.
Wstałam i podeszłam do wejśca. Na małym talerzyku leżała mała kromka chleba posmarowana masłem. Wzięłam ją do ręki i łapczywie ją chłonęłam. Zjadłam ją, ale nadal byłam głodna. Chwyciłam jakieś spodnie, pomarańczową bluzkę z napisem ''Reebok'' i ręcznik, którego również dokopałam się w tej zróżnicowanej kupce. Poszłam do łazienki zamykając za sobą drzwi. Moje blond włosy stały się jeszcze bardziej kręcone niż zazwyczaj, ponieważ dawno ich nie czesałam. Palcami próbowałam je rozczesać, ale niewiele z tego wyszło. Podeszłam do zlewu i przemyłam zaspaną twarz wodą spłukując cały pot i brud. Ubranie błyskawicznie zsunęło się z mojego ciała. Z ogromną niechęcią weszłam pod kabinę prysznicową i odkręciłam wodę. Gwałtownie zaciągnęłam powietrze przez zaciśnięte zęby czując na swoim rozpalonym ciele lodowaty strumień wody. Nie mogłam ustawić na ciepłą, więc byłam zmuszona wziąć zimny prysznic. W kabinie znajdowała się jedynie biała kostka mydła. Poczułam się jak więzień. I właśnie tak było. Byłam ich więźniem, a oni byli moimi panami.

* * * 

- Założysz to - powiedział Robert stojąc nad kupką ubrań, kiedy wręczał mi czerwoną, koronkową bieliznę i czarną, męską koszulę. - Koszula ma być odpięta. Chwyciłam ciuchy spoglądając przestraszonymi oczami na Roberta, który był niewzruszony na mój strach. Bałam się najgorszego. Robert wyszedł bez słowa dając mi czas na przebranie się. Szybko zdejmowałam ciuchy i zakładałam bieliznę miejąc na uwadze, że w każdej chwili któryś z nich może wejść chcąc popatrzeć sobie na wersję bez ubrań. Gotowa usiadłam na skraju łóżka czekając na najgorsze. Panującą ciszę przerywał jedynie mój szybki i drżący oddech. Moje ciało podskoczyło w miejscu, kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły wydając przy tym przeraźliwe skrzypnięcie. Mój wzrok spoczął na zielonookim brunecie - Robercie. Patrzył na mnie wyczekująco.
- Co chcecie ze mną zrobić? - Zapytałam cicho czując, jak do moich oczu napływają łzy.
- Zobaczysz. Ruszaj się. Wychodzimy - powiedział równie cicho mrożąc mnie spojrzeniem.
Wstałam z łóżka, jednak czułam, że nogi zaraz odmówią mi posłuszeństwa. Zostałam zmuszona zatrzymać się, kiedy dotarłam do drzwi. Silne i spocone dłonie Roberta chwyciły moje nadgarstki. Odetchnęłam cicho w odpowiedzi na jego gest.
- Podaj taśmę - powiedział do kogoś za swoimi plecami.
Zrobiło mi się niedobrze. W każdym calu pokazują, że jestem niewolnicą. Obskurny pokój, zapleśniała łazienka, jedna kromka chleba posmarowana masłem dziennie, zmuszenie do posłuszeństwa, wręcz brutalne traktowanie - tak właśnie traktuje się więźnia, albo niewolnika. Nie próbowałam się uwolnić, gdy poczułam taśmę klejącą oblepiającą moje nadgarstki. Wiedziałam, że to nic nie da.
Rozejrzałam się dookoła. Na wprost mnie były drzwi wejściowe. Obok było wielkie wejście do kuchni, w której siedział Jake i Harry. Jake uśmiechał się do mnie arogancko, natomiast Harry'ego pochłonęła gazeta, którą studiował popijając coś z kubka. Jake wstał i zaczął kierować się ku mnie. Ostatni raz odwrócił się do Harry'ego.
- Na pewno nie chcesz jechać? - Zapytał, jednak nie wyglądał na zaciekawionego odpowiedzią.
Harry spojrzał na niego znad gazety odkładając kubek z parującą cieczą.
- Jak wrzut na dupę potrzebny mi teraz nowy samochód. Jadę do domu - powiedział wstając i rzucając na stół niedbale kolorowe pisemko.
Nie mogłam w żadnym stopniu rozszyfrować ich rozmowy. Mają kupić nowy samochód, czy też ukraść? Ale do czego ja im jestem potrzebna?
Harry bez słowa miną swoich kumpli. Przez ten czas zdążyłam zauważyć, że nie darzy ich żadną sympatią. Ostatni raz odwrócił się w moją stronę. Jego wzrok na ułamek sekundy spoczął na mojej twarzy. Posyłałam mu nieme błagania, aby jakoś zainterweniował w takiej sytuacji, w jakiej się znalazłam, lecz on wydawał się tego nie zauważyć. Przerwał nasz pełen napięcia kontakt wzrokowy i po prostu wyszedł wpuszczając do środka zimne powietrze, na które moja skóra zareagowała negatywnie.
- Wychodzimy - powiedział Jake idąc przodem w stronę wyjścia.
Dłoń Roberta mocno oplotła moje przedramię. W jego uścisku wydawało się być takie małe. Podążał wraz ze mną w stronę wyjścia, w którym stanął Jake.
- Chociaż czekajcie - mówiąc do Sama i Roberta odwracał się powoli. - Możemy poprawić jej trochę wygląd. Trochę więcej się zlituje.
Sam i Robert pomysł Jake'a przyjęli z aprobatą, jednak ja w ogóle nie rozumiałam, co to miało znaczyć ''możemy poprawić jej trochę wygląd'' i ''trochę więcej się zlituje''. Odpowiedź na pytanie ukazała się zaraz po tym, jak Sam z całej siły uderzył mnie pięścią w twarz. To nie mogło pohamować głośnego krzyku spowodowanego bólem. Chcieli, abym wyglądała na pokaleczoną. Ale dlaczego?
Fala bólu zalała prawą część mojej twarzy, poczułam, jak z nosa powoli sączy się krew. Sam popatrzył z dumą na swoje dzieło. Łzy powoli spływały dostosowując się do tępa spływającej krwi. Złość i cierpienie malowało się na mojej twarzy. Jake zjawił się obok Sama ze scyzorykiem w ręku. Zgięłam się wpół, kiedy ostrze nożyka przejechało w dół moich żeber. Do moich oczu ciskały się łzy bólu. Z rany natychmiast poleciała krew. Nie czułam nic innego oprócz złości, cierpienia i palącej rany, którą rysował Jake na mojej talii. Zrobił kilka bardzo widocznych nacięć. Bardziej niż to bolała mnie właśnie wizja, że tak będzie już zawsze.
- Będzie widać? - Zapytał Jake swoich towarzyszy w ogóle nie przejmując się moim cichym łkaniem.
Przeszywający ból rozprzestrzenił się po mojej skórze na brzuchu i żebrach.
- Może - odpowiedział Robert.
Spojrzałam w dół. Z głębokich ran powoli sączyła się krew. Próbowałam uwolnić ręce od taśmy klejącej, ale to na nic się zdało. Ruszyliśmy przed siebie. Była późna godzina, niebo przybrało granatowy kolor. Na zewnątrz przy bramie stała biała Mazda. Wyjątkowo luksusowy samochód. Zatrzymałam się w miejscu sparaliżowana zimnym powietrzem bijącym w moje gorące rany.
- No dalej - usłyszałam za sobą oziębły ton głosu Roberta, który nie przestawał obejmować swoją dłonią mojego przedramienia. Ruszyłam na przód. Krew nadal leciała mi z ran, ale już mniej obficie. Ciągnął mnie wprost do samochodu, w którym czekali Sam i Robert.

* * *

Zatrzymaliśmy się tuż przy małej wiosce w okolicach Detroid. Samochody często tu przejeżdżały, jednak ze względu na późną godzinę było ich nieco mniej. Kazali mi wysiąść z samochodu. Ból nieco ustąpił, jednak nadal czułam małe pieczenie. Przy moim nosie była zaschnięta krew. Samochód stanął na wąskiej, bocznej uliczce. Robert cały czas trzymał moje przedramię, a ja byłam niemalże pewna, że w tym miejscu utworzy się siniak. Zaczął iść za Jake'iem prowadząc mnie na drugą stronę głównej ulicy. Ogólnie rzecz biorąc byliśmy przy końcu lasu. Chłopaki stanęli obok mnie i odkleili moje nadgarstki. Jake od razu powstrzymał mnie od ucieczki.
- Nie uciekniesz, laleczko. Jednak jeśli nie chcesz cierpieć rób to, co ci mówię - powiedział przeszywając mnie wzrokiem. - Pamiętaj, że jestem twoim panem i mam nad tobą pełną władzę. Rozumiesz?
Skinęłam głową. Był wyjątkowo spokojny, jak na swój wybuchowy charakter.
- Chcę to usłyszeć.
Wciągnęłam powietrze i wypuściłam je przez zaciśnięte zęby.
- Tak, panie - zmusiłam się do spełnienia jego żądania.
- Świetnie. Zrobisz tak. Kiedy ci powiem, wyciągniesz rękę w stronę ulicy. Masz zatrzymywać wybrane samochody. Wszystko jasne?
Nie bluźnił, ani nie krzyczał. Czy nie chciał, abym bała się go bardziej?
- Tak, panie.
Jake odszedł i schował się w drzewach wraz z Samem i Robertem. Zrozumiałam, po co te rany. Aby kierowcy zlitowali się i pomyśleli, że potrzebuję pomocy. Bielizna po to, żeby jeszcze chętniej się zatrzymali. Wszystko po to, aby Jake, Sam i Rob mogli zabić kierowcę i skraść samochód.
Pierwsze auto przejechało, jednak nie usłyszałam nakazu, aby wyciągnąć rękę. Drugi samochód zbliżał się w zaskakującym tempie i natychmiast usłyszałam nakaz uniesienia ręki. Od razu otrzeźwiałam. Nie ma mowy. Nie pozwolę się wykorzystywać.
Delikatnie usunęłam się do tyłu, a pojazd mignął przed moim nosem. Byłam dumna z siebie, że pomimo sytuacji zdołałam się im postawić. Szybko straciłam pewność siebie, kiedy wyczułam czyjąś obecność tuż za moimi plecami. Gwałtownie się odwróciłam. Lampy, które oświetlały ulicę, oświetlały także zirytowaną twarz Jake'a.
- Dlaczego do kurwy nędzy się nie posłuchałaś? - Zapytał spokojnie, jednak wiedziałam, że w środku przypominał pewnie wybuchający wulkan. - Poniesiesz karę. Podaj dłoń.
Pokręciłam przecząco głową ciesząc się, że na nowo mu się postawiłam. Nawet dziwiłam się, jak podołałam to zrobić biorąc pod uwagę to, że moje ciało drżało ze strachu. Pisnęłam głośno, kiedy chwycił moją dłoń, a na nadgarstku zrobił głębokie nacięcie, z którego momentalnie popłynęła krew. Do moich oczu naszły łzy spowodowane wyrazistym bólem, jednak dzięki staraniom nie wypłynęły. Jake puścił moją rękę i ponownie spojrzał mi w oczy.
- Mam nadzieję, że czegoś się nauczyłaś, mała szmato.
Zaczęłam dociskać ranę, aby się nie wykrwawić. W międzyczasie Jake powrócił do swoich kolegów.
- Unieś rękę - z zamyślenia wyrwał mnie głos któregoś z nich.
Spojrzałam w stronę ulicy, po której mknął jakiś samochód.
Poddałam się.
Uniosłam rękę i zamknęłam oczy. Otworzyłam je dopiero wtedy, gdy usłyszałam, jak samochód zatrzymuje się przy mnie. Pociemniała szyba sunęła w dół, a moim oczom ukazał się mężczyzna z zatroskanym wyrazem twarzy - na oko miał 40 lat.
- Co ci się stało, drogie dziecko? - Zapytał z politowaniem.
Czy teraz oni go zabiją? Nie mogą go zabić. Nie zasłużył sobie na to.
- Niech pan jedzie - powiedziałam cicho. Mężczyzna tylko zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał. Za sobą usłyszałam odgłos łamanej gałązki, co znaczyło, że wyszli z ukrycia. - No już! Uciekaj!
Powiedziałam to stanowczo za głośno.
Pierwszy strzał. Gwałtownie się odwróciłam, a kierowca zaczął odjeżdżać. Na ulicy leżały kawałki potłuczonej tylnej szyby. Nie trafili. Samochód odjechał.
- Ty pierdolona szmato - usłyszałam za sobą głos Jake'a, ale nim zdążyłam się postawić moje ciało opadło na ziemię spowodowane mocnym pchnięciem.

Uhhh znowu taki długi. Przepraszam również za to, że nie było scen Carry (hehe xd), ale to się zmieni w następnych rozdziałach.
Jakby co, macie tu mój tt

poniedziałek, 9 września 2013

7. ''Idiota''

Długi. Uznałam, że sam rozdział 7. byłby za krótki, dlatego połączyłam go z 8. i powstał bardzo długi.

Nic nie słyszałam, żaden dźwięk nie dostawał się do moich uszu. Nie czułam niczego innego oprócz jego magicznego dotyku. Mimowolnie przeniosłam dłonie na jego ramiona. Byłam mu wdzięczna za to, że nie całował łapczywie, ani zachłannie. To był mój pierwszy pocałunek, który mimo, że nic nie znaczył był nieziemski. Nieco odważniej już pogłębiłam pocałunek ciesząc się, że Harry nie zareagował negatywnie. Jego dłonie ciasno oplatały moją talię. Nie wiem, co to było, ale przez nasz pocałunek przepływało coś elektryzującego. Powoli odsunęliśmy się od siebie ciężko oddychając. Prawie stykaliśmy się nosami. Patrzyliśmy sobie w oczy, a ja chyba jeszcze nigdy nie byłam tak rozkojażona patrząc w czyjeś tęczówki. Po raz pierwszy dostrzegłam w jego oczach jakieś przenikające uczucie. Nie wiem, co to było, nie potrafiłam czytać z oczu, jednak wiedziałam, że ten pocałunek był... Chyba nie znaleźli jeszcze takiego określenia opisującego najcudowniejszy pocałunek. Mimo, że to mój pierwszy.
Na ziemię sprowadził N A S kolejny strzał. Tak, właśnie N A S, bo Harry wyglądał na całkowicie rozkojażonego i zbitego z tropu. Natychmiast zabrał swoje dłonie z mojej talii, a ja swoje z jego szerokich ramion.
- Kupili to - powiedział cicho.
Cała magia prysła.
Ciężko mi było powrócić do rzeczywistości. Powoli zaczęły do mnie docierać okrzyki. Rozejżałam się dookoła i zauważyłam, że Harry wsiadł już na motor. Popatrzyłam na dziewczyny, które również startują. Stały tyłem do motorów nerwowo przestępując z nogi na nogę. Kolejno podchodziła do nich brunetka z kręconymi włosami i ustami wysmarowanymi krwisto-czerwoną pomadką. Miała krótką bluzkę, która w ogóle nie zakrywała jej brzucha i dresy nisko opuszczone na biodrach. Wręczała im grube paski. Doszła do mnie i uśmiechnęła się przyjaźnie. Gdyby tylko wiedziała, w jakiej sytuacji się znajduję...
Rozległ się kolejny strzał. Odwróciłam się do Harry'ego, który lekko przekręcił głowę w moją stronę.
- Usiądź na motorze tyłem do mnie - poinstruował mnie zbyt wyraźnie, abym mogła się przesłyszeć.
Vanessa nic mi nie mówiła, że dziewczyna musi siedzieć plecami do chłopaka. Nerwowo spoglądałam po dziewczynach, które właśnie wykonywały to, co powiedział Harry.
- No dalej.
Harry zaczynał się niecierpliwić. Wsiadłam na motor, a plecami przylgnęłam do pleców Harry'ego. Co za głupie zasady. Już miałam się pytać, po co to robię, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język.
- Daj pasek.
Podałam mu go, a on owinął go sobie wokół brzucha i wręczył mi końcówki. Zapięłam pas na mojej talii. Nerwowo zaciskałam na nim ręce zamykając oczy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ten cholerny strach do jazdy.
- Boisz się? - Zapytał Harry nieco ciszej, tak, że usłyszałam to tylko ja.
- Tak - odpowiedziałam równie cicho.
- Słusznie.
Jego odpowiedź w niszym mi nie pomogła. Można nawet powiedzieć, że pogorszył tym sytuację, w jakiej się znajdowałam.
Sekundy dłużyły się w nieskończoność. W końcu rozległ się głośny strzał i okrzyk brunetki z lokami ''go''. Harry od razu docisnął gazu. Gdyby nie pas, który nas łączył już dawno leżałabym na ziemi. Dziwiłam się, jak motor mógł to wytrzymać.
Harry jechał w przeraźliwym tępie. Mocno zacisnęłam palce na pasku, aby nie upijał mnie brzuch i aby przypadkiem nie odmówił posłuszeństwa. Pozostali zawodnicy byli tuż przy nas, ale Harry i tak był na prowadzeniu. Dotarliśmy do pierwszego zakrętu. Zacisnęłam powieki. Ta prędkość przyprawiała mnie o mdłości. Otworzyłam je na prawdę zdziwiona, kiedy zobaczyłam, że Harry zwalnia. Jechał łeb w łeb z zawodnikiem z czerwonym motorem. Wytatuowany mężczyzna jechał z blondynką, która na prawdę się świetnie bawiła. Ta to ma fajnie. Odnajduje przyjemność w tym całym cyrku. Byli zdziwieni całą sytuacją. Blondynka patrzyła na mnie pytająco. Harry podjechał bliżej nich. Tak blisko, że prawie stykali się kołami. Nagle Harry wyciągnął nogę w bok i wykorzystując całą swoją energię kopnął ich motor. Moje serce błyskawicznie stanęło, kiedy patrzyłam, jak kierowca traci równowagę w skutek czego ląduje na gruncie. Wytrzeszcyłam oczy.
- Boże, Harry, co ty robisz?! Dlaczego to zrobiłeś?!
Myślałam, że nie żyją, ale odetchnęłam z ulgą patrząc, jak się ruszają. Blondynka wstała i od razu rzuciła się do swojego chłopaka, który nie mógł wstać. W jej oczach kołysały się łzy. Kiedy łza spłynęła po moim policzku poczułam, że płaczę. Wtedy bez żadnych ogródek mogłam przyznać, że Harry to okrutny Skurwiel.
- Powinieneś się zatrzymać i im pomóc!
Krzyczałam w ogóle nie myśląc nad tym, jakie będą tego konsekwencje. Żeby zrobić mi na złość dodał gazu.
Zaraz po tym, jak rozległy się okrzyki i oklaski Harry zatrzymał swój motor. Był kompletnie niewzruszony tym, że wygrał. Zachowywał się tak, jakby wygrywanie w nielegalnym wyścigu motorowym było czymś zupełnie normalnym. Pięści i szczęka same zaciskały się ze złości widząc kogoś takiego. Harry to bezuczuciowy fiut, który cudownie całuje.
Poszedł gdzieś w tłum ludzi każąc mi zostać. Skrzyżowałam ręce na piersi stojąc przy jego motorze, którego podziwiało paru frajerów i czekałam, aż jaśnie pan się zjawi. Wzrokiem błądziłam po ludziach, którzy rozchodzili się po okolicy. Chciałam znaleźć ową blondynę i jej chłopaka. Musieli wrócić. W końcu napotkałam ich wzrokiem, a w moich oczach stanęły łzy, kiedy patrzyłam, jak dziewczyna podtrzymuje swojego chłopaka ramieniem. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja popatrzyłam na nią przepraszająco, mimo, że to nie była moja wina. W końcu wszyscy się rozeszli, a Harry pożegnał się z facetem, z którym dotychczas rozmawiał. Szedł pewnie w moją stronę. Postanowiłam strach odrzucić gdzieś na bok i wygarnąć mu jego okrutne zachowanie.
- Jesteś strasznym idiotą. Mogłeś ich zabić!
Harry popatrzył na mnie zdziwiony tym, że w ogóle się odezwałam.
- No i co z tego? - Wzruszył ramionami wkładając ręce do kieszeni spodni. Jego beztroskość sprawiała, że prawie szczerzyłam zęby ze złości.
- Więcej nigdzie z tobą nie jadę.
- To masz jak w banku. Kto by chciał jechać z takim upierdliwcem - powiedział mrużąc oczy i lustrując mnie wzrokiem.
- Ja jestem upierdliwcem?! Spójrz na siebie! Nic sobie nie robisz z tego, że go prawie zabiłeś! I jeszcze ci to sprawia przyjemność! Jesteś okropny!
Harry zachowywał się dziwnie spokojnie.
- Jak mówiłem, jesteś upierdliwcem, który nie pozwala się zabawić - powiedział zbliżając się do mnie.
- Aha, czyli grasz w grę na śmierć i życie, tak? Jesteś wielkim panem, który decyduje, kto ma żyć, a kto nie? Nigdy nie spotkałam gorszych ludzi od ciebie i twoich koleszków - mówiąc dźgnęłam go palcem w tors. Muszę przyznać, że byłam ogromnie zaskoczona twardością jego mięśni. - Jesteście siebie warci.
Harry'emu puściły nerwy. Uniósł dłoń, aby mnie udeżyć, ale w ostatniej chwili zacisnął ją w pięśc i opuścił.
- Zamknij się, bo podetnę ci gardło - powiedział to tak niskim tonem, że po raz pierwszy się przestraszyłam.
- Nie zrobisz tego.
Byłam tego pewna, bo jeśli chciałby mnie skrzywdzić zrobiłby to na początku naszej zaciętej dyskusji.
- Masz rację. I masz ogromne szczęście, że jesteś kobietą, bo aż mnie dłoń świerzbi, żeby to zrobić.
Wsiadł na motor przekręcając kluczyk w stacyjce. Co za cham! I co z tego, że nie jest damskim bokserem, skoro agresywnie odnosi się do mnie?
Motor ruszył, a Harry zaczął się oddalać.
- Hej! A co ze mną?! - Krzyknęłam nie wierząc, że tak po prostu chce mnie zostawić.
- Mówiłaś, że nigdzie już ze mną nie pojedziesz - krzyknął przez ramię, a ja usłyszałam jego arogancki śmiech.
- Wracaj tu!
Krzyknęłam, ale jego to nie wzruszyło. Zniknął na zakręcie. Odetchnęłam głęboko próbując uspokoić nabuzowane nerwy. To mi się po prostu w głowie nie mieściło, że on ot tak sobie pojechał zostawiając mnie na pastwę losu. Zaczęłam iść, ale mrok i cisza panująca w Detroit sprawiła, że po moim ciele przeszedł dreszcz strachu i osamotnienia.
Nagle usłyszałam ryk motora za sobą i gwałtownie się odwróciłam. Światła oślepiły mnie, dopóki motor nie stanął przy mnie. Musiał zatoczyć koło, aby zajechać tutaj od tyłu. Harry i ten jego arogancki uśmieszek widniały przed moją twarzą. Jezu, czy on musi być aż tak przystojny? Nie zasłużył na taką urodę.
- Zmieniłaś zdanie?
Fuknęłam zatrzymując sie przy nim i splatając ręce na piersi.
- Pozwolę ci wsiąźć, jeśli przeprosisz.
- Za co?
- Za wszystko, co przed chwilą powiedziałaś.
Odetchnęłam i aby nie brać wszystkiego na serio skrzyżowałam palce za plecami*.
- Przepraszam.
Harry posunął się bliżej kierownicy dając mi dostęp na jego motor, jednak nie ruszył. Odwrócił się do mnie.
- Myślisz, że nie wiem, że krzyżowałaś palce za plecami? To zabawne. Przeproś.
Westchnęłam głęboko.
- Przepra...
- Ale daj mi swoje dłonie - przerwał mi w połowie, wyciągając za siebie ręce.
- Chyba żartujesz - prychnęłam mu wprost do ucha.
Harry wzruszył ramionami.
- Spoko. Możesz sobie zrobić spacer.
Westchnęłam i chwyciłam jak zwykle gorące dłonie Harry'ego. Znowu poczułam coś elektryzującego spowodowanego jego dotykiem. Wolałam nie wiedzieć, co to jest, ale przez ''to coś'' prawie cała złość na Harry'ego mi minęła.
- Przepraszam. Ale to nie zmienia faktu, że jesteś skończonym idiotą. Bo tobie się wydaje, że skoro masz świetny motor, kupę szmalu i w dodatku jesteś przystojny to możesz wszystko.
Kiedy wydusiłam z siebie wszystko, co miałam na myśli błyskawicznie przyłożyłam dłoń do ust.
- Cholera. Teraz oboje jesteśmy idiotami. Stanowczo za dużo słów - powiedziałam sobie w myślach.
Harry nie mógł pochamować śmiechu. Odwrócił się ku mnie i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Czekaj, czekaj, bo chyba się przesłyszałem. Czy ty powiedziałaś, że jestem przystojny?
Miał jeszcze więcej powodów do śmiechu, kiedy moje policzki pokryły rumieńce. Byłam na niego gorzej niż wściekła. Najchętniej dałabym mu z pięści w tą jego piękną twarzyczkę.
- Myślałem, że jesteś nieśmiała, ale raczej grubo się myliłem. Odwrócił się do mnie i ostatni raz się zaśmiał, kiedy cicho pod nosem powiedziałam ''idiota''. Ja również byłam idiotką, ponieważ nie pomyślałam wtedy, że mialam szansę ucieczki.

*krzyżowanie palców - często tak robimy, gdy kłamiemy i chcemy uchronić się przed karą za to kłamstwo.

Zakończenie jest... Yyyy... Conajmniej dziwne i dziecinne, nie wiem, po co to pisałam, ale już trudno. Mam nadzieję, że się nie gniewacie za tą dziwną końcówkę (szczerze to sama się śmieję, gdy ją czytam XD) i że nie zanudziłam wydłużonym rozdziałem.

piątek, 6 września 2013

6. ''Pierwszy wyścig''

 Dla  Directioner1d
kocham cię i dziękuję ♥ xx

Szybko zaczęłam zakładać na siebie jakąś koszulkę i zdecydowanie za luźne spodnie, które gdyby nie pasek w ogóle nie trzymałyby mi się na biodrach. Nagła reakcja została spowodowana trzaśnięciem frontowych drzwi i wołaniem Harry'ego. Szukał Jake'a.
Kiedy byłam już ubrana usiadłam na łóżku i wyjęłam zza bluzki mały, srebrny krzyżyk, który przed chwilą spoczywał na moim dekolcie. Zaczęłam modlić się, aby nic się nie stało. Nerwowo obracałam krzyżyk w palcach. Wiedziałam, że już niedługo będę gnać z Harrym na motorze po mieście pewnie ze 120 km/h. Dotychczas przyspieszony oddech zaczął się uspokajać. Poczułam się... Lepiej. To działało jak magia.
Kiedy tylko drzwi się otworzyły natychmiast wrzuciłam krzyżyk za luźną bluzkę, a mój wzrok spoczął na blondynie z mnóstwem kolczyków na twarzy.
- Ruszaj się, mała. Jedziesz z Harrym - powiedział szorstko ''mój pan'', po czym wyszedł.
Odetchnęłam głęboko czując, że strach narasta. Zebrałam się w sobie i ruszyłam w kierunku drzwi. Przeszłam przez nie, a światło dochodzące z zawieszonego żyrandola oślepiło mnie na chwilę, lecz zaraz potem przyzwyczaiłam się do jasności. Jake poszedł na górę, natomiast Harry pewnie czekał na dworze. Wychodząc spojrzałam jeszcze na zegar wiszący na ścianie przy drzwiach. Wydawał przeraźliwe tykanie. Wskazywał godzinę 3:15. Kto tak późno organizuje wyścigi?
Kiedy znalazłam się już na dworze odetchnęłam zimnym i rześkim powietrzem. Światło dawały jedynie latarnie zamieszczone przy szerokiej ulicy. Żadnej żywej duszy, oprócz mnie i Harry'ego. Cudowną ciszę przerywał jedynie warkot silnika i serce, które szaleńczo tłukło się w mojej klatce. Harry siedział już na motorze czekając na mnie niecierpliwie. Nagle mnie olśniło. Przecież mam szansę ucieczki!
Już szykowałam się do biegu, jednak od razu wybiłam to sobie z głowy. Harry by mnie dogonił, jeszcze w dodatku ma motor. A jakby mnie dogonił to by mnie zamordował.
Zrezygnowana ruszyłam na przód. Kiedy stanęłam przy motorze Harry przesunął się, aby zrobić mi miejsce. Niechętnie usiadłam nerwowo bawiąc się palcami.
- Trzymaj się mnie mocno - poinstruował Harry. Nie do końca wiedziałam, gdzie mam przenieść ręce, więc umieściłam je na jego ramionach. Zaraz potem poczułam jego gorące ręce na swoich; przeniósł je na swój pas dając do zrozumienia, że umieściłam je w złym miejscu. Moja niewiedza na prawę zaczyna być denerwująca.
Silnik gwałtownie zawarczał, jednak motor nie ruszył. Harry przekręcił głowę w bok i zaśmiał się cicho.
- Nie aż tak mocno, nie mogę oddychać - powiedział śmiejąc się ochryple.
Zdałam sobie sprawę z tego, że obejmuję go za mocno, a to wszystko przez ten cholerny strach. Poluzowałam ucisk, a na moich policzkach pojawiły się rumieńce. Zrobiło mi się trochę głupio. Motor ruszył. Jechał w zawrotnym tępie. Podczas jazdy mocno zacisnęłam powieki równie mocno obejmując go w pasie, jednak nie reagował już więcej. Jechaliśmy jakieś piętnaście minut (ja oczywiście nie zmieniałam swojej pozycji), a im bliżej byliśmy, tym bardziej się bałam. Nienawidziłam czuć tej adrenaliny. Odetchnęłam z ulgą i poluzowałam ucisk, kiedy motor zaczął zwalniać. Otworzyłam oczy i zauważyłam, że wjeżdżamy na małą aleję, na której gromadziła się już grupka ludzi i kilka motorów. Byłam pewna, że Harry czuje na swoich plecach bicie mojego serca. Ludzie na nasz wjazd zareagowali bardzo różnie. Jedni zrobili przerażone miny, a jeszcze inni gwizdali i krzyczeli coś w tym stylu ''dawaj, Haz!''. Harry zatrzymał motor na starcie i wysiadł z niego. Zrobiłam to samo, co on. Obok nas stały jeszcze cztery motory i czterech uczestników ze swoimi dziewczynami. Domyśliłam się, że to są ich dziewczyny po tym, że całowały. Chyba, że to zwykłe zdziry.
Harry kręcił się w kółko. Był niespokojny. Zachowywał się jak dziecko, które czekało na odpakowanie prezentów znajdujących się pod choinką. To nie było zdenerwowanie, tylko podekscytowanie. Gwałtownie się odwrócił i stanął twarzą do mnie. Mogłam lepiej przyjrzeć się jego szmaragdowym tęczówkom, które iskrzyły się pod wpływem adrenaliny, którą pewnie czuł już w żyłach.
- Rób to, co ci mówię - powiedział stanowczo. Skinęłam głową.
Kiedy tylko to zrobiłam wrócił do swojego wcześniejszego zajęcia. Stałam przy motorze, jak słup soli. Niektóre spojrzenia raziły na wylot moją duszę, niektóre po prostu się patrzyły.
- Styles! Nie spodziewałem się, że startujesz! Odwróciłam się w stronę dobiegającego dźwięku. Rozradowany mężczyzna podszedł do Harry'ego, któremu na twarzy już pojawił się grymas.
- Spierdalaj, Rush. Jeszcze nie zapomniałem, że wisisz mi kasę. Odetnę ci pewną część ciała, jeśli nie oddasz mi jej w tym tygodniu - powiedział spokojnie Harry.
Otworzyłam szerzej oczy. Trochę przeraziłam się wizją Harry'ego krzywdzącego drugiego człowieka. Myślałam, że jest inny, ale myliłam się.
- T-tydzień? Mogę prosić chociaż o dwa? - Zapytał piskliwym głosem ten cały Rush.
- Tydzień. Nie będę z tobą negocjować.
Rush odszedł, jednak widziałam, jak trzęsą mu się ręce.
Kiedy rozległ się pierwszy strzał Harry stanął na wprost mnie. Jego zielone tęczówki przenikały mnie na wylot. Nie znałam zasad tego wyścigu. Czekałam na jakieś wskazówki.
- Pocałuj mnie - powiedział Harry niskim tonem.
Kiedy tylko to usłyszałam zadławiłam się powietrzem i popatrzyłam na niego dziwnym spojrzeniem.
- C-co?
Rozejrzałam się po uczestnikach. Każda dziewczyna uczestnika zbliżała się do niego, aby zatopić w nim swoje zbotoksowane wargi. Przeniosłam przerażone spojżenie na Harry'ego, który wydawał się być niewzruszony.
- D-dlaczego? - Zapytałam przerażona.
Harry odetchnął głęboko, jakby coraz bardziej się niecierpliwił.
- Na tych wyścigach są pewne zasady. Mogą jechać tylko dziewczyny motorzystów. Musisz udawać, że jesteś moją dziewczyną, że nie zaciągnąłem cię tutaj siłą. Inaczej będzie źle.
Poczułam nieprzyjemny dreszcz przebiegający wzdłuż mojego kręgosłupa. To było niesprawiedliwe. Przecież zostałam zaciągnięta na ten wyścig. I miałam udowodnić, że tego chcę, co było zupełną nieprawdą. Miałam udowadniać kłamstwo.
- Ale przecież... - Zaczęłam, lecz Harry nie dał mi dokończyć.
- Po prostu to zrób.
Włożył ręce do kieszeni spodni nawet na chwilę nie odwracając wzroku od mojej twarzy.
- Nie umiem - powiedziałam cicho. Nigdy się nie całowałam, nigdy nie uprawiałam seksu i nigdy nie miałam chłopaka. Taka już byłam. Niby odważna, ale w tych sprawach byłam bardzo zacofana.
Harry wywrócił oczami i zaciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby.
- Ja pierdole - powiedział cicho i ujął moją twarz w dłonie. Zanim zdążyłam wyrazić jakikolwiek sprzeciw, albo swoją opinie wpił się zachłannie w moje usta.

Uhhh... Sory. Jedyne wytłumaczenie - brakus natchnienius i trochę dziiiwne zakończenie.
Naaaprawdę sory, wiem, że nie tego się spodziewałyście :(
Ale i tak chcę poznać waszą opinię.

next = 5 komentarzy
proszę...

poniedziałek, 2 września 2013

5. ''Strach i tęsknota''

Dedykacja dla mojej pierwszej czytelniczki - i ♥ the way ...
Dzięki za wszystko! xx

Nerwowo zbierałam ciuchy z podłogi, ale zaraz potem znowu tam wylądowały. Za bardzo trzęsły mi się ręce. Oddech miałam nierównomierny. Opadłam na podłogę siadając po turecku. Zakryłam twarz dłońmi i wtedy już nie musiałam hamować łez. Zabiją mnie.
Wzdrygnęłam się, kiedy ktoś przekręcił klucz. Udawałam, że przeglądam ciuchy ocierając łzy z policzka. Nie chciałam dawać żadnego znaku, że płakałam.
Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Nawet to mnie przeraziło, jednak nie odwróciłam wzroku od sterty ubrań. Usłyszałam brzęk zabieranego talerzyka z podłogi.
- Ile masz lat? - W małym pokoiku rozprzestrzenił się ten ochrypły i niski głos, który już wczoraj zdążyłam poznać.
Niechętnie spojrzałam w jego zielone oczy. Nie wyrażały żadnych uczuć. Żadnego gniewu, żadnego obrzydzenia, ale ani cienia współczucia, ani troski.
- Dwadzieścia - odpowiedziałam cicho.
Nie chciałam kłopotów.
- Nie wyglądasz na tyle. Lepiej mów prawdę - powiedział jeszcze niższym głosem.
Nie wiem, jak to było możliwe. Ręce na nowo zaczęły mi się trząść, więc zacisnęłam je w pięści.
- Mam dwadzieścia lat - powiedziałam nieco pewniejszym siebie tonem, co było zgodne z prawdą.
Miałam dwadzieścia lat, ale faktycznie nie raz spotkałam się z opinią, że wyglądam jak siedemnastolatka. O dziwo Harry nie naciskał. Tylko westchnął i odszedł. Tak po prostu. Odetchnęłam z ulgą i zaczęłam przeglądać ubrania, które przyniósł Robert. Były to jakieś męskie koszulki i spodnie. Pewnie dali mi swoje własne ubrania, których nie używali i które nadawały się już do wyrzucenia. Przerzuciłam już wszystkie (męskie) ubrania...
Cholera.
Jasna.
Na samym dnie kupki leżały gorsety, pończochy i jakaś seksowna bielizna. Po jaką cholerę oni mi to dali?! Zobaczyłam, że to są prawdziwe, firmowe gorsety. Wzięłam czarny, koronkowy stanik do ręki, a na mojej twarzy pojawił się grymas. Był zdecydowanie za mały. Dlaczego oni mi to dali?
Moje dziwne przemyślenia przerwała głośna rozmowa dobiegająca z korytarza. Od razu podeszłam do drzwi i przystawiłam do nich ucho.
- ...ma dopiero dwadzieścia lat. Jest za młoda - mimo drzwi dzielących ''mój'' pokój i korytarz doskonale słyszałam ochrypły głos Harry'ego. Wszędzie bym go poznała.
- Boże, nie przesadzaj. Tylko pięć lat różnicy - rozpoznałam głos Sama.
Ma dwadzieścia pięć lat. Ale chwila... Dlaczego Harry mnie broni? To mi się wydawało jakieś patologiczne. Czy on mnie w ogóle bronił? Ale na co za młoda?
- Nieważne. Mogę ją dzisiaj pożyczyć? - Zapytał Harry.
W mojej głowie kłębiło się mnóstwo pytań. Do czego pożyczyć? Dlaczego oni traktują mnie jak jakiś przedmiot, który ot tak można sobie pożyczać?! Byłam zła. Okropnie zła. Czy on chciał mnie wykorzystać? Ten wyraz w tym kontekście ma wiele znaczeń.
- Uhuhu! Haz, zmieniłeś zdanie?
Po korytarzu rozniósł się arogancki śmiech Sama. Niewiedza jest uciążliwa. Po moim ciele przeszedł dreszcz strachu. Co, jeśli chce... Chce mnie... Nawet nie potrafiłam o tym myśleć.
- Nie, idioto. Ty tylko o jednym myślisz. Mi chodzi o dzisiejszy wyścig.
Śmiertelnie poważny głoś Harry'ego przerwał śmiech Sama. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że nie chce mnie w taki sposób wykorzystać. Ale po tym na nowo przeszedł mnie dreszcz strachu, kiedy usłyszałam, że mowa jest o wyścigach. Boże, do czego dziewczyny potrzebne są w wyścigach?
- Pytaj się Jake'a. Może chce się nią dzisiaj pobawić, nie wiem.
Oparłam się o ścianę obok. Usiadłam na podłodze i zakryłam dłonią usta. Czy to właśnie mieli na myśli mówiąc, że będę przydatna? Dla nich byłam zwykłą dziwką. Miałam spełniać ich potrzeby, ewentualnie uczestniczyć w jakimś nielegalnym wyścigu.

*** 

Nie spałam. Nie mogłam. W głowie wciąż miałam wizję wyścigu, który miał się niedługo odbyć. Było późno. Bardzo późno, pewnie już po północy. A może zmienił zdanie? Może wziął sobie jakąś inną dziewczynę? Siedziałam na łóżku podkurczając nogi pod samą brodę. Miałam złudną nadzieję, że może zrezygnuje. Nigdy nie czułam chęci do jazdy na żadnym motorze, ani skuterze. Nie lubiłam tej adrenaliny, bo cały czas miałam na uwadze, że jeśli coś pójdzie nie tak, to koniec. Na samą myśl o jakimkolwiek wyścigu oddech mi przyspieszał. Jednymi słowy - nie chciałam jechać z Harrym, ani z żadnym z nich na żaden wyścig. Chciałam po prostu wrócić do hotelu, gdzie zostawiłam wszystkie swoje rzeczy i pochować Vanessę. Pewnie już prowadzą śledztwo w tej sprawie i szukają Jake'a, Sama i Roberta. A ja pewnie widnieję na każdej gazecie, jako ta ''zaginiona''. Na pewno w hotelu zgłosili, że zbyt długo nas nie ma. Vanessa i tak już nigdy by tam nie wróciła. Nie zasłużyła na taką śmierć. Nikt nie zasługuje na taką śmierć, nawet największy drań na tym świecie. Gdyby ona była na moim miejscu z pewnością by sobie poradziła. Jakoś wybrnęłaby z tej sytuacji i jeszcze w dodatku by im dokopała. Miała silny charakter. Była dobrą, silną dziewczyną. Po prostu za nią tęskniłam. Duże krople łez, które przez cały czas utrzymywały się na rzęsach powoli spłynęły po policzku pozostawiając za sobą mokrą ścieżkę. Szybko je otarłam, mimo, że nikt nie widział. Mijały godziny, a ja myślałam. Wspominałam. Martwiłam się tym, co będzie dalej. Bałam się, że nie wytrzymam. Prędzej, czy później zabiją mnie. Ale wolę to, niż cały czas cierpieć.
Muszę wytrzymać, przynajmniej dzisiaj. Czeka mnie wyścig.