sobota, 31 sierpnia 2013

4. ''Przydatna''

Dopiero rano podołałam otworzyć oczy. Nie wiedziałam, czy zemdlałam, czy też może zasnęłam. Rozejrzałam się po pokoju. Jeśli w ogóle można to było nazwać pokojem. Na ścianach były pajęczyny. Pokój był biały i pusty. Znajdowało się w nim jedynie łóżko, na którym leżałam. Wąskie okna były bardzo wysoko. Nikłe światło wlewało się do pokoju, jednak nie było go za dużo. Chłód panujący w pomieszczeniu powodował zimne dreszcze na całym ciele. W pokoju oprócz drzwi wejściowych mieściły się jeszcze jedne. Oparłam się na łokciu i dopiero wtedy poczułam niemiłosierny ból. Każdy centymetr mojego ciała dał o sobie znać. Na pewno byłam bita, podczas gdy mój umysł nie kontaktował się ze światem realnym. Wstając skrzywiłam się czując obolałe plecy. Podeszłam do jednych drzwi - wejściowych. Pociągnęłam za klamkę. Nic. Zamknięte. No tak, czego się mogłam spodziewać? Że zostawią otwarte? Że pozwolą mi uciec?
Moja uwaga padła na mały talerzyk ustawiony przy drzwiach. Na małym, niebieskim talerzyku leżała mała kromka chleba posmarowana masłem. Właśnie wtedy mój pusty żołądek dał o sobie znać. Szybko chwyciłam chleb i pierwszy raz ugryzłam. Nie było czym się zachwycać; zwykła kromka z masłem, ale zawsze to jakieś porzywienie. Z kanapką w ręku ruszyłam do drugich drzwi. Były otwarte. Pchnęłam je lekko i skrzywiłam się na sam sam widok. Nawet w mojej szkole nie widziałam tak obskurnej toalety i tak małej. Mieścił się w niej mały prysznic, mała umywalka i coś, co miało robić za toaletę. Z sufitu zwisała równie mała żarówka. Nie było lustra.
Kończąc kanapkę spojrzałam na siebie. Miałam na sobie te same, pobrudzone krwią Vanessy, Jake'a i moją ubranie. Wyszłam z toalety i podeszłam do drzwi wejściowych. Zaczęłam w nie walić i prosić, aby mnie uwolnili. Wciąż zadawałam sobie te same pytania: do czego ja im jestem potrzebna? Dlaczego mnie przetrzymują? Dlaczego mnie porwali? Dlaczego mnie bili? Wciąż waliłam w drzwi. Nie płakałam. Mój optymistyczny punkt widzenia nie dopuszczał mnie do myśli, że może być gorzej. Nie poddawałam się. W gruncie rzeczy byłam odważną, pewną siebie i zuchwałą dziewczyną.
Drzwi gwałtownie się otworzyły, a zanim zdążyłam zobaczyć, kto je otworzył ukarano mnie siarczystym uderzeniem w policzek. Moja głowa przechyliła się pod wpływem uderzenia, a ja zaczęłam pocierać bolące miejsce.
- Nie drzyj mordy, suczko. To nic nie da. Umyj się.
Robert rzucił przede mnie stertę ubrań i popatrzył na mnie gniewnym spojżeniem. Zanim zdążył zatrzasnąć drzwi powstrzymałam je jedną ręką.
- Zaczekaj! Dlaczego nie możecie mnie puścić? - Ostatni raz zapytałam.
Po prostu nie dało się nie usłyszeć mojego błagalnego tonu. Źle zrobiłam. Robertowi puściły nerwy. Złapał moje nadgarstki i przycisnął do ściany tuż przy wejściu. Serce podeszło mi do gardła, a pulsujący ból nadgarstków coraz bardziej się nasilał.
- Teraz jesteś naszą własnością. Bedziesz robiła to, co ci każemy. Jesteśmy twoimi panami. I do cholery masz więcej nie walić w te pierdolone drzwi. Zrozumiałaś? - Zapytał patrząc na mnie intensywnie swoimi zielonymi oczami. Nie odpowiedziałam, pytanie wydało mi się retoryczne, jednak moja pewność siebie gdzieś znikała.
- ZROZUMIAŁAŚ?! - Powtórzył zwiekszając siłę nacisku na moich nadgarskach, przez co nie mogłam zapobiec cichemu westchnieniu, które uleciało z moich ust.
Zamknęłam oczy nie będą w stanie na niego patrzeć. Powieki to była tak jakby moja granica oddzielająca mnie od Roberta.
- T-tak... Tak, panie - powiedziałam, ale szybko się poprawiłam.
Robert puścił moje nadgarstki, a ja starałam opanować przyspieszony oddech. To były jego ostatnie słowa. Wyszedł. Odetchnęłam z ulgą.
Co to znaczy ''jesteś naszą własnością''? Mam robić to, co mi każą? Mimo, że Robert dawno już poszedł nie mogłam opanować szybkego oddechu. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała w zawrotnym tępie. Z korytarza usłyszałam strzępki głośniejszej rozmowy. Od razu rzuciłam się do drzwi i przystawiłam do nich ucho. - ...Clair zastąpi Hayley, albo Jade, tak? - Usłyszałam nieco podburzony głos zielonookiego bruneta, którego imienia nie znałam.
Nie rozumiałam, o co chodzi. Jade? Hayley? Wiem tylko tyle, że przez nich Hayley popełniła samobójstwo.
W korytarzu rozprzestrzenił się ironiczny śmiech Jake'a.
- A dlaczego nie? Hayley była bardzo przydatna, a ta cała  C l a i r  może też być potrzebna - powiedział Jake, jakby z obrzydzeniem wypowiadając moje imię. - Zobaczysz, Harry.
Wzdrygnęłam się słysząc zimny ton jego głosu. W czym potrzebna? Więc zielonooki mężczyzna z lokami miał na imię Harry. Ale wtedy to najmniej mnie obchodziło. Musiałam się dowiedzieć, do czego.
- Jeśli jest zbyt słaba to nie wytrzyma. Popełni samobójstwo - powiedział beztrosko Harry, jak gdyby to było zupełnie normalne, że dziewczyna ot tak popełnia sobie samobójstwo.
Chciałam się dowiedzieć więcej. Dowiedzieć się, w jakiej sytuacji się znajduję.
- Wyręczymy ją.
Wytrzeszczyłam oczy i głęboko zassałam powietrze przez zęby. Chcą mnie zabić.

Ummmm.... No trochę dziwny rozdział i znów mało Harry'ego, ale wkrótce będzie go więcej. To opowiadanie w żadnym stopniu nie jest idealne, ale proszę, zrozumcie, bo walczę z załamaniem psychicznym.
Jak tam było na This Is Us? Opowiadajcie, bo ja niestety nie mogłam pojechać, przez co ryczałam, jak nwm.
Z góry mówię, że nie wiem, kiedy będzie next.

czwartek, 29 sierpnia 2013

3. ''Brak rozsądku''

Jak anonimek poprosił, tak jest :)
Trochę krótki, ale nie chcę zanudzać długimi...

Zamknęłam oczy żałując wszystkiego, co się wydarzyło przed chwilą. Gwałtownie je otworzyłam czując czyjąś lodowatą dłoń obejmującą mój policzek. Przede mną stał (tak jak mówiła Vanessa) Jake. Obok niego stał ten z tatuażem. Twarz Jake'a nie wyrażała żadnych uczuć, oprócz bólu spowodowanego moim atakiem. Delikatnie głaskał mój policzek, a ten sam mężczyzna wciąż trzymał moje przedramienia. Pistolet cały czas był przy mojej głowie; liczyłam się z tym, że w każdej chwili mogę się znaleźć w takiej samej sytuacji, jak Vanessa. W tle słychać było tylko dźwięk syreny policyjnej.
Jake zacmokał.
- Czego się spodziewałaś? Że nam przypierdolisz i jeszcze kurwa wygrasz?
W jednym momencie Jake gwałtownie odsunął rękę, aby zaraz potem szybkim ruchem uderzyć mnie w głowę.

*** 

Pulsujący ból skroni nasilił się, gdy uniosłam głowę. Ocknęłam się. Żyłam. Nie zabili mnie. Byłam u kogoś na rękach. Otworzyłam oczy, by sprawdzić u kogo. To był ten z tatuażem. Patrzył się przed siebie otwierając drzwi jakiegoś ogromnego domu. Nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje. Cała ta sytuacja mnie przerosła. Wiedziałam tylko tyle, że byłam na rękach bezimiennego mężczyzny, który niósł mnie do jakiegoś domu. Po jego lewej stronie stał Jake, a po prawej ten, który przedtem przystawiał mi broń do głowy. Nie miałam siły, aby wykonać jakikolwiek ruch. Czułam się, jakby przez ten czas, kiedy byłam nieprzytomna ktoś włożył całą swoją siłę, aby mi jak najlepiej dołożyć. Znaleźliśmy się w jakimś domu. Światło przez chwilę mnie oślepiło, ale po chwili zdążyłam dostrzec, że jesteśmy w szerokim korytarzu.
- Robert, ta kurwa już się obudziła. Możesz ją puścić - powiedział jeden z nich.
Po chwili poczułam okropny ból biodra, leżałam na ziemi. Upuścił mnie, jak jakiś przedmiot. Bałam się. Oprócz tego, że jestem w ogromnym domu, nie wiedziałam dokładnie gdzie jestem. Nie wiedziałam, po co mnie zabrali. Bałam się o Vanessę, o to co się stanie z jej ciałem.
Jake stanął obok mnie. Nie miałam siły się podnieść. Wszystko mnie bolało. Na jego twarzy widniał pełen tryumfu uśmiech. Jego zęby były czerwone od krwi. Kiedy już skończył robić swoją głupkowatą minę udał się wzdłuż korytarza. Zniknął za progiem. Na jego miejsce jednak wszedł zielonooki mężczyzna z lokami. Pomijając fakt, że moje oczy pokryły się tajemniczą mgłą i mało co przez nią widziałam zdołałam dostrzec jego wytatuowane ciało. Tylko tatuaże. Bez żadnego piercingu, ani tych rzeczy.
Zmarszczył brwi patrząc to na mnie, to na dwóch mężczyzn stojących nade mną. Nigdy nie czułam się taka bezbronna jednocześnie nigdy nie odczuwałam takiego bólu. Nigdy aż tak bardzo się nie bałam.
- Kto to jest? - Zapytał mężczyzna unosząc jedną brew.
- Nie wiem, po jakiego chuja Jake chciał ją przywieść - powiedział jeden, co do końca nie było odpowiedzią na jego pytanie.
Zielonooki zaczął się zbliżać, zatrzymał się, gdy stanął obok mnie. Jego oczy dokładnie wypatrywały każdy centymetr mojego ciała.
- Jak masz na imię? - Zapytał tym razem mnie.
Moje usta nie były wstanie się poruszyć. Nie byłam w stanie zrobić kompletnie nic. Zgięłam się z bólu, kiedy poczułam silne kopnięcie na moich plecach.
- No kurwa, odpowiedz! - Wydarł się jeden.
Zmusiłam swoje usta do posłuszeństwa i cicho odpowiedziałam.
- C-clair...
Zamknęłam oczy czekając na jakieś wybawienie, ale nic się nie działo.
- I co teraz? Będzie to samo, co z Hayley i Jade? - po głosie wywnioskowałam, że pytanie zadał zielonooki.
- Ach, tak. Nie moja wina, że zabili Hayley.
Z tej rozmowy nic nie wynikało. Nie mogłam określić, jaki jest zielonooki mężczyzna. Nie był w stosunku do mnie ani zły, ani dobry.
- Nie, Sam. Oni jej nie zabili. Ona popełniła samobójstwo. Nie wytrzymała tutaj - powiedział zielonooki.
Wzdrygnęłam się. Z kącików moich oczu popłynęły łzy. Co oni chcieli ze mną zrobić?
Ostatni raz spróbowałam swoich sił. Podparłam się łokciami i spróbowałam usiąść, jednak od razu zostałam za to ukarana mocnym kopnięciem w plecy. Z moich ust wyleciał jęk bólu. Czułam, że jeśli jeszcze kilka razy zostanę uderzona mogę stracić kontakt z rzeczywistością.
- Rob, nie wyżywaj się tak na niej, bo nie będzie nam do niczego potrzebna - jak przez mgłę usłyszałam głos Jake'a.
- Zanieś ją do pokoju.
Jego ręce chwyciły moje ciało. Nie miałam siły się opierać.
- Proszę...
- Milcz, suko - powiedział sucho na moją niemą pomoc.
Pchnął jakieś drzwi. Nic nie widziałam przez zamknięte oczy, jednak poczułam, jak Robert rzuca mnie niedbale na łóżko, po czym usłyszałam zatrzaskujące się drzwi. Byłam sama.

Hej, marcheweczki! :)
Dziękuję za wasze komentarze. Podnoszą mnie na duchu i dodają weny :) jesteście wspaniali :)
Aaaa no i jeszcze muszę powiedzieć, że tej zakładki ''bohaterowie'' niestety chyba nie będzie... Szukałam w internecie zdjęć, które byłyby odpowiednie do postaci, ale na marne. Przepraszam...
Przepraszam również za to, jeśli rozdziałem nie dorównałam waszym oczekiwaniom.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

2. ''Przyjemność czerpana z bólu''

Napięta atmosfera nieco się rozluźniła, jednak rozmowy ludzi radykalnie się zmieniły. Przedtem rozmawiali swobodnie, a teraz przyciszonym głosem i z rosnącym napięciem. Vanessa nie mogła wydusić z siebie słowa. Stała, jakby stopy wrosły jej w ziemię i patrzyła się na startujących. Po minach pozostałej reszty wyścigowców (a było ich pięciu) można było wywnioskować, że żałowali, iż dzisiaj się tu znaleźli. Poczułam się wyjątkiem. Każdy wszystko wiedział, każdy się bał, a ja stałam jak ta pała i nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. Nie wiedziałam, kim oni są, nie wiedziałam kompletnie nic.
Z tych pogiętych rozmyślań wyrwał mnie głośny huk i głośno pracujące silniki motorów. Wystartowali. Każdy ze zgromadzonych przerwał dyskusję i zajął się oglądaniem wyścigu.
Motory były różnych kolorów. Jeden z nich był seledynowo - czarny. Drugi był szary, trzeci bladożólty, czwarty srebrny, a piąty czerwony. Tylko te trzy wyróżniały się przede wszystkim rozmiarem i mocą silnika.
A wspominając o mocy silnika to było trochę podejżliwe, dlaczego trzy najlepsze motory jechały z tyłu? Z tego, co się dowiedziałam - czyt.: z tego, co mi Vanessa powiedziała - to biorący udział zawodnicy muszą okrążyć ogromny parking i powrócić na pozycję startującą. Kto pierwszy, ten wygrywa. Logiczne. Czarne motory zaczęły wyprzedzać.
- Boże, jakie to przewidywalne. Z pewnością któryś z nich wygra - pomyślałam.
Oni robili sobie z tego zabawę. Wiedzieli, że mieli lepsze silniki i pogrywali sobie z resztą zawodników, aby w końcu wygrać.
Kiedy rozległo się głośne ''och'' i krzyki niektórych dziewczyn przymrużyłam oczy, aby dostrzec, co przyciągnęło ich uwagę. Szerzej otworzyłam oczy, gdy na asfalcie zauważyłam zmasakrowany, przewrócony motor, a obok niego leżący mężczyzna. Nie ruszał się. Skarciłam siebie za nieuwagę i natychmiast odwróciłam się do Vanessy, która zakryła dłonią usta.
- Co się stało? - Zapytałam zdenerwowana, podczas gdy Vanessa wciąż patrzyła na nieruszające się ciało.
Wokół niego zdążyło zgromadzić się kilka osób. Nie żył?
- To Jake... Ten z piercingiem... - Powiedziała bezdźwięcznie.
Po moim ciele przeszedł zimny dreszcz. Vanessa miała rację, nie powinnyśmy tutaj być. Tak samo, jak oni. Właśnie chyba zabił jednego z uczestników. Zakręciło mi się w głowie, nie mogłam zdrowo myśleć. Nie wiedziałam w ogóle, co mam robić, albo co powinnam, kiedy drugi kierowca zatarł o siadkę, przez co się wywalił. To przez nich. To oni doprowadzali do tragedii. Nie panowałam nad tym, co robię; zaczęłam krzyczeć. Nie przywykłam do tego, że codziennie widzę coś takiego. Ja, zarówno jak Vanessa stałyśmy sztywno próbując pozbierać myśli, gdy nagle trzeci motor poleciał na drogę gubiąc przy tym części. Kierowca próbował wstać, ale wszystko odmawiało mu posłuszeństwa. Zapanował ogromny haos. Ludzie nie wiedzieli co mają robić, a trzy motory kolejno masakrowały przeciwników.
Dlaczego?
Chcieli wygrać?
Przecież nawet bez tego im by się udało!
Moje oczy przypominały piłeczki od ping-ponga, kiedy zobaczyłam, jak jeden czarny motor podjeżdża na prawą stronę bladożółtego motora, a drugi przy jego lewej. Chwilę później przerażony motorzysta stracił kontrolę nad kierownicą, w skutek czego jego ciało po chwili leżało na ziemi.
- Nie! - Wyrwało mi się, kiedy inni zaczęli uciekać do wyjścia.
Nie rozumiałam, dlaczego. Odpowiedzią na moje pytanie był ich ostateczny ruch. Zatrzymali swoje motory i wyciągnęli broń.
- Szybko! - Krzyknęła Vanessa łapiąc mnie za nadgarstek.
Byłyśmy w tyle. Bałam się. Bałam się, jak cholera. Przez chwilę zastanawiałam się, czy oni nie mają jakiejś choroby psychicznej; co za normalny człowiek strzela do niewinnych ludzi?
Rozległy się pierwsze strzały i pierwsze piski. Vanessa biegła pewnie przed siebie; przed nami widniała ogromna grupa uciekających ludzi. Każdy bał się, że strzał może zostać wymierzony w niego. Ostatni strzał sprawił, że moje serce stanęło w miejscu. Jej ciało opadło niezwłocznie na ziemię. Kula trafiła dokładnie w jej plecy, z których obficie sączyła się krew. Vanessa nie żyła. Opadłam przy niej i zaczęłam trząść jej ciałem.
- Vanessa, obódź się! Vanessa, błagam! Vanessa...
Ona nie żyła. Jej ciało leżało u mnie na rękach. Moja przyjaciółka nie żyła. W mojej głowie huczało. Nie mogłam pojąć, dlaczego ta sytuacja musiała mieć miejsce w moim życiu. Moja świadomość nie dopuszczała do myśli, że zostałam sama, że ludzie już uciekli. Moje oczy nie odrywały wzroku od przyjaciółki, którą tak kochałam. Wtuliłam głowę w jej brzuch przyciskając ją do siebie.
- Kocham cię... Nie rób mi tego...
Łzy jak nigdy paliły moje oczy. Ciurkiem spływały z moich policzków. Łkałam cicho, szukając litości u Boga. Błagałam Go, aby się obudziła, ale nic się nie działo. Jej oczy były zamknięte, jej krew była na całym moim ubraniu. Nic mnie wtedy nie obchodziło oprócz mojej martwej przyjaciółki. Poczułam niepochamowaną złość. Oni ją zabili. Delikatnie położyłam jej ciało na ziemi i wstałam. Odwróciłam się szukając ich wzrokiem. Stali jakieś dziesięć metrów dalej rozglądając się dookoła. Nie myśląc biegłam ku nim. Łzy spływały w dół mojej twarzy ze zdenerwowania, cierpienia, żalu i rozpaczy. Straciłam jedną z osób, którą kochałam najbardziej. Znałam ją piętnaście lat.
Gdy znalazłam się przy nich odwrócili się zdziwieni ku mnie i zlustrowali mnie wzrokiem. Nie zastanawiając się długo, wykorzystując przy tym całą swoją energię i wyładowując przy tym złość udeżyłam pierwszego w twarz. Nie obchodziła mnie jego reakcja. Chciałam, aby cierpiał. To był ten z persingiem. Jego głowa przekręciła się pod wpływem mojego uderzenia. Krzyknął z bólu po chwili wypluł coś ze swoich ust. Jak się domyślałam, był to ząb. Spojrzał na mnie spojrzeniem pełnym zgrozy. Zacisnął pięści i bolącą szczękę. Musiało go boleć, w jego oczach zamajaczyły łzy. Chciałam, aby wypłynęły na jego twarz. Byłam pewna, że to on trafił w jej plecy. Z całej siły walnęłam go kolanem w czułe miejsce i stało się to, czego oczekiwałam. Po jego twarzy popłynęły łzy. Zgiął się w pół i zaczął pocierać bolące miejsce.
- Ty skurwielu pojebany! Zabiłeś moją przyjaciółkę! - Słowa same ciskały mi się na usta nie biorąc pod uwagę ich zadośćuczynienia. - Aż taką przyjemność sprawia wam ból innych?!
Krzycząc po moich policzkach nie przestawały lecieć łzy zdenerwowania i złości. Chciałam mu kolejny raz udeżyć, póki silne ręce nie złapały moich ramion. Był to zielonooki brunet, który patrzył na mnie wściekłym spojrzeniem.Nie umiałam wyrwać się z jego uścisku; był zbyt silny. Moje oczy ciągle wpatrywały się w brązowookiego chłopaka, który przed chwilą dostał ode mnie dwa ciosy. Wstrzymałam oddech czując gorącą lufę pistoletu przystawioną do mojej skroni.

niedziela, 25 sierpnia 2013

1. ''Nieproszeni goście''

- Wytłumacz mi, dlaczego tu jestem - powiedziałam znudzona idąc u boku Vanessy.
Trochę przerażał mnie jej szaleńczy uśmiech i nadmiar energii.
- Bo jesteś moją przyjaciółką i chciałam, abyś tu ze mną przyjechała na te wyścigi - powiedziała mówiąc tak szybko, że myliły jej się słowa.
Przed nami widniała ogromna, zabetonowana przestrzeń. Kiedyś podobno był to jakiś parking płatny, czy coś, a przynajmniej miał być. Ja za bardzo nie widziałam w sobie kibica jazdy motocyklami. Nie kręciło mnie to w porównaniu do Vanessy. Ale wydawało mi się, że ona raczej jeździ na te wyścigi ze względu na facetów, którzy biorą w nich udział. Vanessa mówi na nich: przystojni, seksowni, napakowani. Według niej prawdziwy mężczyzna powinien posiadać wszystkie te cechy, a reszta nie jest ważna.
Doszłyśmy do sporej grupy ludzi, którzy przyszli wystartować, albo po prostu kibicować. Stanęłyśmy pośród nich i przyglądałyśmy się torowi.
- To trochę dziwne. Ludzie jeżdżą na te wyścigi, a są świadomi niebezpieczeństwa takiego, jak na przykład stłuczka, wypadek, czy coś w tym stylu - powiedziałam marszcząc nos.
Stałyśmy tuż przy wyznaczonej trasie. Ostatnio byłam z nią na wyścigach samochodowych, co trochę różniło się od motorowych. Vanessa prychnęła i potrząsnęła głową.
- Te wyścigi są niczym w porównaniu do tych, które odbywają się w centrum Detroit. Umm, ich rodzaj się jakoś nazywa, ale już zapomniałam jak.
Zmarszczyłam brwi, nie do końca wiedząc, o co jej chodzi.
- A jakie są w centrum Detroid?
Vanessa westchnęła głęboko troche zmęczona moją niewiedzą. Trochę dziwiło mnie to, że przyleciałyśmy do Ameryki z Londynu znaleźć sobie mieszkanie, jesteśmy tu dwa tygodnie (tylko dwa), a ona już wie wszystko o tutejszych wyścigach. Tylko dwa tygodnie, a ona dowiedziała się wszystkiego.
- Oni mają trochę inne zwyczaje. Dziwne i o wiele bardziej niebezpieczne - powiedziała i odwróciła się do mnie przodem. - Wyobraź sobie, że tam dziewczyny chłopaków, którzy się ścigają muszą jechać z nimi.
Usta same mi się rozchyliły, jakoś trudno było uwieżyć jej słowom.
- Dlaczego? To przecież niebezpieczne.
- No właśnie. A te idiotki się na to godzą. Ja wolę popatrzeć, jak oni jeżdżą, niż sama brać udział w takich wrażeniach.
Naszą rozmowę przerwał jakiś facet, który obwieszczał, że start będzie za pięć minut. Vanessa ponownie odwróciła się w stronę startu, przy którym ustawiały się motory.
- Ej, Clair. Myślisz, że znajdę sobie tutaj chłopaka? - Zapytała przeczesując wzrokiem wszystkich, którzy się tam znajdowali.
- Jeśli chcesz mieć inteligentnego, to raczej nie.
No bo przecież jaki inteligętny chłopak bierze udział w nielegalnych wyścigach?
- Właściwie, Vanessa, to co my tutaj w ogóle robimy? Zamiast szukać sobie jakiegoś mieszkania to jesteśmy tutaj, na nielegalnym wyścigu. I tak jest każdej nocy. Coś mi się wydaje, że chyba jeszcze długo będziemy mieszkać w tym hotelu.
Vanessa wzruszyła ramionami. Czasem na prawdę potrafiła być nieodpowiedzialna a zarazem nieco denerwująca. Wyleciałyśmy z Londynu zostawiając swoje rodziny, bo liczyłyśmy na to, że tutaj będzie o wiele lepsze życie i można będzie o wiele więcej zarobić. Na razie szukamy mieszkania, ale Vanessie chyba dobrze się mieszka w hotelu.
Przyglądałyśmy się motocyklom ustawionym na starcie. Każdy jeszcze coś robił. Rozmawiał z dziewczynami, poprawiał coś w motorze, albo stał gotowy do startu. Wszelkie rozmowy ucichły, każdy przestał robić to, co robił w danym momencie. Tą ciszę przerwał przeraźliwy ryk motorów. Ale to nie były te, co startowały, tylko te, co właśnie pojawiły się przy bramie. Trzy czarne motory. Bardzo ekskluzywne motory. Pewnie kosztowały fortunę. Trzech kierowców. Każdy z nich miał swój specyficzny wygląd. Jeden był całkowicie zgolony, a tatułaż po lewej stronie głowy sprawiał, że wyglądał jak Mike Tyson. Drugi to był brązowooki blondyn. W dolnej wardze miał dwa kolczyki. Kolczyki zdobiły także jego nos, brwi i uszy, w których dodatkowo miał tunele. Trzeci natomiast miał chyba najbardziej przyzwoity wygląd. Miał zielone tęczówki i ciemne włosy. Z tego ''normalnego'' wyglądu wyróżniały się tylko tunele. Można by powiedzieć, że każdy z nich w jakimś stopniu jest przystojny.
Jechali bardzo wolno sunąc po betonowej powierzchni prosto w stronę całego zgromadzenia. Bardzo zaskoczyła mnie reakcja ludzi. Im dosłownie oczy wychodziły z orbit i to nie wyglądało raczej na zdziwienie, jednak w pewnym sensie strach. Tak, może wyglądali trochę na jakiś wandali, ale dużo tutaj takich było. Stuknęłam Vanessę w bok, która zrobiła taką samą minę, jak wszyscy. Ona z pewnością wiedziała. Uhh, moja niewiedza jest na prawdę uciążliwa.
- Co to za jedni? - Zapytałam spoglądając na zbliżające się motory.
Nagle blondyn z persingiem gwałtownie dodał gazu i prawie przejechał ludzi stojących za blisko. Miał z tego wielki ubaw, a oni stali przerażeni próbując jak najbardziej zwiększyć dystans pomiędzy nami.
- Domyślam się... Domyślam się, kim oni są... Wydaje mi się, że nie powinnyśmy tu być. Jednak nie wiem, co oni tutaj robią - powiedziała, a strach w jej głosie był niemalże wyczuwalny.
Jej odpowiedź nie była dla mnie wystarczająca. Moja ciekawska natura kusiła mnie, aby zasypać ją pytaniami, ale byłabym jedyną, która się odzywa. Zwróciłabym na siebie całą uwagę, poza tym miałam dziwne przeczucie, że zaraz będę miała odpowiedź na moje pytanie. Nie spuszczała wzroku z trójki, która akurat zatrzymała się przy starcie. Czyżby chcieli startować?
Podszedł do nich główny organizator nielegalnego wyścigu. Ze względu na panującą ciszę przerwaną tylko rykiem silników można było usłyszeć ich rozmowę. - ...po co tutaj przyjechaliście? - Odezwał się organizator.
Mimo, że próbował udawać twardego wyglądał, jak spłoszona mysz. On również się bał. Nie mogłam pojąć, dlaczego wszyscy się tak bali. Mężczyzna z tatuażem Mike'a Tysona spojżał na niego i opuścił dłonie z kierownicy uniosząc brwi.
- Bierzemy udział w wyścigu. Jakiś problem? - Zapytał niby spokojnie, jednak organizator na dźwięk jego głosu podskoczył w miejscu, jakby ktoś krzyknął mu do ucha.
- N-nie... - Wyjąkał cicho i odszedł.
Sory. Wszystko spieprzyłam. Pisałam to już dawno i z perpektywy czasu widzę, że to jest beznadziejne.

piątek, 23 sierpnia 2013

0. ''Ta próżność''


Prolog
Zaparkowałem samochód przed jego obrzydliwie ekskluzywnym domem. Skurwiel, nawet nie zasłużył sobie na to, abym do niego przyjechał.
Wysiadłem z auta z hukiem zatrzaskując drzwi. Ciężkie krople deszczu spadały na ziemię nie pozostawiając po sobie nic suchego. Założyłem kaptur na głowę i włożyłem ręce do kieszeni jeansów. Z każdym krokiem rozpryskiwałem na bok wodę z kałuży. Dotarłem do jego drzwi i nawet nie pukając otworzyłem bez żadnego pozwolenia. Niby nie było mnie tu rok, a jednak nic się nie zmieniło. Wszystko było takie samo. Drogocenne figurki, które kiedyś ukradł wciąż stały na tych samych miejscach. Nie zdejmując butów zacząłem kierować się ku źródle dźwięku. Z kuchni dochodziły głośne śmiechy. Jakże inaczej, pewnie świetnie się bawili, kiedy siedziałem w pierdlu. Szedłem, pozostawiając za sobą mokre ślady na płytkach, ale to nie był mój zasrany problem. Stanąłem w wejściu pomieszczenia i momentalnie wszystkie trzy pary oczu spojżały na mnie. Zrzuciłem kaptur z głowy i ponownie włożyłem ręce do kieszeni spodni. Tylko na jego obrzydliwej mordzie zawidniał szeroki uśmiech.
- Kurwa, Haz! - Krzyknął i wstał.
Wyglądał na wstawionego, tak jak cała reszta. Posłałem mu jedno z najzimniejszych spojrzeń, jednak on zdawał się tym wcale nie przejąć. To on wciągnął mnie w to gówno. On kazał mi brać udział w tym zasranym wyścigu po całym mieście. I to właśnie przez niego namierzyła mnie policja.
- Spierdalaj - mruknąłem cicho.
Stanął przy mnie jak wryty i zmarszczył brwi.
- O co ci chodzi? - Wybełkotał niewyraźnie.
- Domyśl się, Jake - powiedziałem sucho.
Robert i Sam ciągle siedzieli przy stole patrząc się na mnie dziwnym spojżeniem. Zauważyłem, że Sam zgolił włosy i wytatuował sobie podobny obrazek do tego, który ma na twarzy Mike Tyson. Palant. Robert nic się nie zmienił. Może ewentualnie trochę przytył.
- Stary! Stęskniłem się za tobą! - Krzyknął i już chciał mnie uścisnąć, ale w porę go od siebie odepchnąłem. Co za dupek.
Zachwiał się do tyłu pod wpływem mojego ruchu. Gdyby był trzeźwy nie byłoby tak łatwo, mimo, że i tak jestem od niego silniejszy.
- Odwal się cwelu, jesteś pijany - powiedziałem niższym tonem mrużąc na niego oczy.
- Ej, ej - pierwszy raz odezwał się Sam. - No Harry. Daruj już sobie. Wyszedłeś z więzienia, chyba zapomniałeś, jak smakuje wódka.
Popatrzyłem na niego. Siedział przy stole, a w ręku trzymał kieliszek wódki. Im tylko jedno w tych pustych pałach. No, może oprócz tego to dziwki, samochody, motocykle i kasa. Ponownie przeniosłem wzrok na Jake'a. Patrzył na mnie wyczekująco, jakby spodziewał się jakiegoś sprzeciwu z mojej strony, ale ja nie miałem już na to siły. Zanim znalazłem się w pierdlu miałem do wyboru dwa życia - albo żyć normalnie, zarabiać na siebie, znaleźć sobie żonę, wybudować dom, mieć gromadkę rozwrzeszczanych bachorów, albo wybrać życie kosztem innych, tak jak oni. Wybrałem to drugie i stałem się ostatnim skurwielem kradnąc, biorąc udział w nielegalnych wyścigach i posuwając każdą laskę, która sama kładła mi się do łóżka. Czy żałowałem? Część mnie jakby błagała, żeby zostawić wszystko i być normalnym facetem, ale przyzwyczaiłem się do czegoś innego i raczej tego nie żałowałem.
Odetchnąłem zaciskając szczękę. Wiedziałem, że jeśli teraz pokażę im środkowego palca nic mi już nie zostanie.
- Jeszcze raz mnie tak wsadzisz, a rozpierdolę nie tylko twoją twarz, ale i ciebie całego - powiedziałem najspokojniej jak potrafiłem, ale mimo to widziałem dreszcz przechodzący przez jego ciało.
Bał się mnie. Mimo, że był młodszy o rok byłem od niego zdecydowanie silniejszy pod względem psychicznym i fizycznym. Usiadłem obok nich, a oni już podsunęli mi kieliszek z przezroczystym płynem.
I jak? (jakby co, to tego posta dodaje z tel, także nie jest on idealny).