sobota, 31 sierpnia 2013

4. ''Przydatna''

Dopiero rano podołałam otworzyć oczy. Nie wiedziałam, czy zemdlałam, czy też może zasnęłam. Rozejrzałam się po pokoju. Jeśli w ogóle można to było nazwać pokojem. Na ścianach były pajęczyny. Pokój był biały i pusty. Znajdowało się w nim jedynie łóżko, na którym leżałam. Wąskie okna były bardzo wysoko. Nikłe światło wlewało się do pokoju, jednak nie było go za dużo. Chłód panujący w pomieszczeniu powodował zimne dreszcze na całym ciele. W pokoju oprócz drzwi wejściowych mieściły się jeszcze jedne. Oparłam się na łokciu i dopiero wtedy poczułam niemiłosierny ból. Każdy centymetr mojego ciała dał o sobie znać. Na pewno byłam bita, podczas gdy mój umysł nie kontaktował się ze światem realnym. Wstając skrzywiłam się czując obolałe plecy. Podeszłam do jednych drzwi - wejściowych. Pociągnęłam za klamkę. Nic. Zamknięte. No tak, czego się mogłam spodziewać? Że zostawią otwarte? Że pozwolą mi uciec?
Moja uwaga padła na mały talerzyk ustawiony przy drzwiach. Na małym, niebieskim talerzyku leżała mała kromka chleba posmarowana masłem. Właśnie wtedy mój pusty żołądek dał o sobie znać. Szybko chwyciłam chleb i pierwszy raz ugryzłam. Nie było czym się zachwycać; zwykła kromka z masłem, ale zawsze to jakieś porzywienie. Z kanapką w ręku ruszyłam do drugich drzwi. Były otwarte. Pchnęłam je lekko i skrzywiłam się na sam sam widok. Nawet w mojej szkole nie widziałam tak obskurnej toalety i tak małej. Mieścił się w niej mały prysznic, mała umywalka i coś, co miało robić za toaletę. Z sufitu zwisała równie mała żarówka. Nie było lustra.
Kończąc kanapkę spojrzałam na siebie. Miałam na sobie te same, pobrudzone krwią Vanessy, Jake'a i moją ubranie. Wyszłam z toalety i podeszłam do drzwi wejściowych. Zaczęłam w nie walić i prosić, aby mnie uwolnili. Wciąż zadawałam sobie te same pytania: do czego ja im jestem potrzebna? Dlaczego mnie przetrzymują? Dlaczego mnie porwali? Dlaczego mnie bili? Wciąż waliłam w drzwi. Nie płakałam. Mój optymistyczny punkt widzenia nie dopuszczał mnie do myśli, że może być gorzej. Nie poddawałam się. W gruncie rzeczy byłam odważną, pewną siebie i zuchwałą dziewczyną.
Drzwi gwałtownie się otworzyły, a zanim zdążyłam zobaczyć, kto je otworzył ukarano mnie siarczystym uderzeniem w policzek. Moja głowa przechyliła się pod wpływem uderzenia, a ja zaczęłam pocierać bolące miejsce.
- Nie drzyj mordy, suczko. To nic nie da. Umyj się.
Robert rzucił przede mnie stertę ubrań i popatrzył na mnie gniewnym spojżeniem. Zanim zdążył zatrzasnąć drzwi powstrzymałam je jedną ręką.
- Zaczekaj! Dlaczego nie możecie mnie puścić? - Ostatni raz zapytałam.
Po prostu nie dało się nie usłyszeć mojego błagalnego tonu. Źle zrobiłam. Robertowi puściły nerwy. Złapał moje nadgarstki i przycisnął do ściany tuż przy wejściu. Serce podeszło mi do gardła, a pulsujący ból nadgarstków coraz bardziej się nasilał.
- Teraz jesteś naszą własnością. Bedziesz robiła to, co ci każemy. Jesteśmy twoimi panami. I do cholery masz więcej nie walić w te pierdolone drzwi. Zrozumiałaś? - Zapytał patrząc na mnie intensywnie swoimi zielonymi oczami. Nie odpowiedziałam, pytanie wydało mi się retoryczne, jednak moja pewność siebie gdzieś znikała.
- ZROZUMIAŁAŚ?! - Powtórzył zwiekszając siłę nacisku na moich nadgarskach, przez co nie mogłam zapobiec cichemu westchnieniu, które uleciało z moich ust.
Zamknęłam oczy nie będą w stanie na niego patrzeć. Powieki to była tak jakby moja granica oddzielająca mnie od Roberta.
- T-tak... Tak, panie - powiedziałam, ale szybko się poprawiłam.
Robert puścił moje nadgarstki, a ja starałam opanować przyspieszony oddech. To były jego ostatnie słowa. Wyszedł. Odetchnęłam z ulgą.
Co to znaczy ''jesteś naszą własnością''? Mam robić to, co mi każą? Mimo, że Robert dawno już poszedł nie mogłam opanować szybkego oddechu. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała w zawrotnym tępie. Z korytarza usłyszałam strzępki głośniejszej rozmowy. Od razu rzuciłam się do drzwi i przystawiłam do nich ucho. - ...Clair zastąpi Hayley, albo Jade, tak? - Usłyszałam nieco podburzony głos zielonookiego bruneta, którego imienia nie znałam.
Nie rozumiałam, o co chodzi. Jade? Hayley? Wiem tylko tyle, że przez nich Hayley popełniła samobójstwo.
W korytarzu rozprzestrzenił się ironiczny śmiech Jake'a.
- A dlaczego nie? Hayley była bardzo przydatna, a ta cała  C l a i r  może też być potrzebna - powiedział Jake, jakby z obrzydzeniem wypowiadając moje imię. - Zobaczysz, Harry.
Wzdrygnęłam się słysząc zimny ton jego głosu. W czym potrzebna? Więc zielonooki mężczyzna z lokami miał na imię Harry. Ale wtedy to najmniej mnie obchodziło. Musiałam się dowiedzieć, do czego.
- Jeśli jest zbyt słaba to nie wytrzyma. Popełni samobójstwo - powiedział beztrosko Harry, jak gdyby to było zupełnie normalne, że dziewczyna ot tak popełnia sobie samobójstwo.
Chciałam się dowiedzieć więcej. Dowiedzieć się, w jakiej sytuacji się znajduję.
- Wyręczymy ją.
Wytrzeszczyłam oczy i głęboko zassałam powietrze przez zęby. Chcą mnie zabić.

Ummmm.... No trochę dziwny rozdział i znów mało Harry'ego, ale wkrótce będzie go więcej. To opowiadanie w żadnym stopniu nie jest idealne, ale proszę, zrozumcie, bo walczę z załamaniem psychicznym.
Jak tam było na This Is Us? Opowiadajcie, bo ja niestety nie mogłam pojechać, przez co ryczałam, jak nwm.
Z góry mówię, że nie wiem, kiedy będzie next.

5 komentarzy:

  1. kolejny raz mnie zaskakujesz .
    kocham to opowiadanie i samo to, że narazie Harry'ego jest mało jeszcze bardziej mnie
    ciekawi .
    kurczaki, mam poważny problem bo się uzależniłam od tego opowiadania .
    wszystko jest doskonałe .
    nie myślałam, że kiedyś przeczytam takie cudo, ale się pomyliłam bo to jest jeszcze lepsze niż w moich wyobrażeniach .
    kocham :*
    czekam z niecierpliwością na następny i mam wielką nadzieję, że pojawi się niedługo .

    OdpowiedzUsuń
  2. zajebisty rozdział, czekam na rozwój akcji bo juz sie go doczekac nie moge :D

    OdpowiedzUsuń
  3. zajebisty czekam na nastepny :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Boski :D Świetnie piszesz :) Czekam na następny :*

    OdpowiedzUsuń
  5. proszę, proszę BŁAGAM CIĘ .
    dodaj dzisiaj następny .

    OdpowiedzUsuń